Podejmując aborcyjną wojnę, "Gazeta" idzie jak burza. Najważniejsze, to znaleźć symbol, a kto nadaje się na niego bardziej niż zgwałcona 14-latka. Nieważne, że gwałtu nie było, a wiele informacji trzeba było upychać kolanem.

Nieważne, że aby wykreować mit, należało podeptać prywatność zagubionej, zmieniającej zdanie dziewczynki. W gruncie rzeczy uczestniczyć w fundowaniu jej koszmaru. Zastrzeżenia wobec tej metody wicenaczelny "Wyborczej" Piotr Pacewicz był łaskaw nazwać - z właściwym mu szacunkiem dla polemistów - "napuszonymi dyrdymałami".

Reklama

Nie wiadomo, czego w tej kampanii więcej. Tabloidalnego epatowania czytelników? Czy ideologicznego zacietrzewienia? Ale "Wyborcza" nie jest sama. Po temat sięgnął też nowy lider SLD Grzegorz Napieralski. Polityk, zgodnie z moimi prognozami, ożywił pogrążoną w marazmie formację.

Między innymi wojowniczym antyklerykalizmem. Skok w sondażu PBS w ciągu dwóch tygodni o 4 punkty zdaje się potwierdzać tezę, że na ograniczonym polu wyborców o lewicowym światopoglądzie opłaca się być wyrazistym.

Napieralski stara się być wyrazisty, choć i przebiegły. Na paradę równości nie poszedł, bo dowiedział się z sondaży, że znacząca część Polaków zachowuje rezerwę wobec gejowskich środowisk. Co innego temat aborcji, z tak chwytającym za serce symbolem i z wątkiem ingerencji duchownych w życie obywateli.

Reklama

Na tyle sugestywnym, że można apelować o renegocjację konkordatu. Bo w artykułach "Wyborczej" pojawiła się demoniczna postać księdza. W asyście antyaborcyjnych aktywistów miał poddać bohaterkę moralnej presji. Skoro w tych artykułach tyle się nie zgadza, trudno ocenić wiarygodność i tego wątku. Ale dla polityka to gratka, media oczekują szybkich komentarzy i prostych recept.

Żeby było jasne. Dla czternastolatki urodzenie dziecka może być ciężkim dramatem. Tak samo jak wymuszona przez rodzinę i pod presją medialnego zgiełku aborcja. Jeśli, podkreślam jeśli, działacze antyaborcyjni wchodzili z butami w tak delikatną sprawę, nie postąpili dobrze.

Reklama

Tyle że wyciąganie wniosku: pogońmy czarnych, a będzie lepiej, jest demagogią. Możliwe, że konkretny ksiądz wkroczył ponad miarę w cudzą prywatność. Nie oznacza to jednak, że Kościół katolicki nie ma prawa wypowiadać się o cudzych wyborach. Ma prawo, nie tylko w murach świątyni. Pod warunkiem nieprzekraczania granicy, za którą zaczyna się cudza krzywda. Tej granicy nie powinny jednak przekraczać i feministki biegnące z konkretną historią do zaprzyjaźnionych gazet czy sami dziennikarze.

Czy ta sprawa ma związek z konkretnym zapisem konkordatu? Grzegorz Napieralski go nie wskazał, bo wskazać nie może. Konkordat nie reguluje prywatnych relacji miedzy ludźmi. Ale z jego wystąpień wynika jasne przesłanie: trzeba wypchnąć Kościół z przestrzeni publicznej. Biskupi czy księża mają może prawo krytykować lustrację, polityków nieodpowiadających lewicy. Ale nie przekonywać do norm moralnych sprzecznych z polityczną poprawnością.

Gdy Napieralski ogłosił się polskim Zapatero, "Wyborcza" reagowała drwinami. Rzecznik SLD-owskiego aparatu, przeciwnik koegzystencji z demokratami czy z SdPL, nie wzbudził w niej ciepłych uczuć.

Budził je już raczej Wojciech Olejniczak, który do agresywnego antyklerykalizmu zmusić się nie umiał. Ale na dłuższą metę "Wyborcza" jest skazana na sojusz z zapateryzmem, nawet gdy ma on mało romantyczne oblicze obrońców Grupy Trzymającej Władzę. Może da się kiedyś wykreować inną lewicę, "ucywilizować" Platformę. Na razie wyboru nie ma. I nie wiadomo, kto powinien być bardziej urażony wnioskiem: pokaż mi swoich sojusznikow, a powiem ci, kim jesteś. "Gazeta” czy lider SLD?