Na różnych już listach znajdowałem swoje nazwisko. Ostatnio chętnie wpisuje się mnie na listę konserwatystów polskich. W jednej publikacji piszą, że może uznają mnie za prawicowca, jeśli będę grzeczny i zacznę sprawy prawicy bronić. W innej przyszywają mi łatkę prawicowca honoris causa maszerującego ramię w ramię z tuzami konserwatyzmu. Adam Michnik z kolei mianował mnie swoim wrogiem i zwolennikiem Radia Maryja pisząc na moje oko z ducha łajdacki tekst.

Reklama

A ja odmawiam. Nie czuję się konserwatystą, już choćby z tego powodu, że polski podział na konserwatystów i wszystkich innych budowany jest na prymitywnych przesłankach. W Polsce - nie wiadomo dlaczego - stosunek do lustracji i dekomunizacji stał się kryterium najtrwalej rozstrzygającym o tym, gdzie prawica i gdzie lewica.

Tymczasem mam przekonanie, że ten konflikt jest z gruntu nieprawdziwy. Nie można już dziś racjonalnie głosić, że problem komunistycznego dziedzictwa nie istnieje. Będąc zwolennikiem przywracania pełnej pamięci o PRL i będąc przekonanym, że PRL jako totalitaryzm opierał się na policji politycznej, i że wpływy tej policji nie ustały po 1989 r. - jednocześnie nie widzę powodu, dla którego do tych właśnie zagadnień ogranicza się wciąż polityczną dyskusję.

Dla mnie centralnym pytaniem pozostaje pytanie o typ kultury politycznej, w jakiej będziemy funkcjonować. Na razie jednak wciąż zbyt wiele palących kwestii ginie z powodu ich zideologizowania i upartyjnienia. To zjawisko absolutnie destrukcyjne dla naszego życia publicznego. Zapowiadany w świecie w latach 50. koniec ideologii z pewnością nas nie dotyczy.

Reklama

Konserwatyzm w Polsce znajduje się dziś w dobrym - jak nigdy jeszcze - samopoczuciu i - także jak nigdy - ma tak wielu wybitnych i różnorodnych przedstawicieli. Jak nigdy dotąd stał się przedmiotem tak wielu poważnych publikacji i opracowań. Co więcej, po rządach PiS - jak by nie było prawicy - intelektualiści konserwatywni czują się nadal świetnie i nie znajdują powodów do samokrytycyzmu.

Jeżeli mówię o polskim konserwatyzmie, to mam na myśli nurt, który zawiera się przede wszystkim w trzech wyraźnych tezach. Pierwszą z nich jest ta, że polska droga rozwoju i polska historia są w świecie niepowtarzalne, i jako wyjątkowe dziedzictwo domagają się obrony, ochrony i czci. Tym niepowtarzalnym dziedzictwem jest oczywiście pamięć o zaborach, ale w jeszcze większym stopniu o II wojnie światowej (z kultem Powstania Warszawskiego) i świadomość faktu, że Polska jako jeden z nielicznych krajów Europy stała się ofiarą podwójnego totalitaryzmu.

Konserwatyści domagają się więc uwzględnienia w każdym wymiarze owej wyjątkowości polskiego cierpienia. Zdzisław Krasnodębski podkreśla dodatkowo wagę, jaką miało doświadczenie "Solidarności": według niego wyjątkowość tego zrywu każe także dziś dostosowywać do niego kształt polskich instytucji. Z tym aspektem konserwatyzmu wiąże się też kult Kościoła, papieża i katolicyzmu w ogólności.

Reklama

Poczucie niepowtarzalności losu Polski katolickiej każe konserwatystom krytykować wszelkie przejawy „bezmyślnego” i „nierefleksyjnego” przenoszenia wzorców prawnych, ideowych i instytucjonalnych do Polski. Konserwatyści będą więc z całą mocą podkreślać różnicę między modernizacją - unowocześnianiem instytucji czy prawa - a okcydentalizacją - czyli przyjmowaniem zachodnich idei i wzorców kulturowych. Niekiedy argument konserwatywny zdaje się dobrze współgrać z nacjonalistyczną retoryką i eurosceptycyzmem, jak też wręcz odmową istnienia nowoczesnych nurtów filozoficznych.

Drugim zasadniczym elementem myśli konserwatywnej w Polsce jest niechęć do liberalizmu w każdej jego postaci. Konserwatyści nie są, mam nadzieję, przeciwnikami wolności liberalnych, natomiast będą krytykami liberalnego atomizmu i niezwykle podejrzliwie będą odnosić się do liberalnych cnót miękkich: kompromisu czy tolerancji.

Konserwatyści nasi będą więc twierdzić, że liberalizm, budując teorię wolności, nie daje narzędzi, za pomocą których człowiek wolny może dokonywać wyboru. Ich zdaniem wybór taki powinien wyrastać z polskiej tradycji i z norm Kościoła katolickiego, a więc - jak podkreślają - powinien mieć oparcie w ostatecznych normach etycznych. Co oznacza, że w wypadku aborcji możesz wybrać tylko zakaz, a wypadku homoseksualizmu potępienie. To samo oczywiście dotyczy wyborów politycznych, które muszą urzeczywistniać polską rację stanu - czymkolwiek miałaby ona być.

Trzecim wreszcie z najsilniejszych wątków konserwatyzmu jest przekonanie, że komunizm był przerwaniem ciągłości polskiej historii i złem skrajnym, a w związku z tym nie da się zrozumieć transformacji, nie rozumiejąc tamtego totalizmu: instytucje i ludzie wyszli z niego wciąż "rozpracowywani" przez "układy" tamtego czasu.

Problem dekomunizacji i lustracji z perspektywy konserwatystów jest jednocześnie problemem moralnym - koniecznością odróżnienia dobra od zła - ale i problemem poznawczym: żeby zrozumieć komunizm, musimy zrozumieć, jakie zło po sobie pozostawił. Jednym z elementów tego zła jest oczywiście policja polityczna i jej tajni współpracownicy.

Te trzy podstawowe wątki nie zamykają oczywiście definicji polskiego konserwatyzmu, ale w moim przekonaniu stanowią jego zasadniczą oś. Konserwatyzm taki, wespół z niedookreśloną grupą ludzi – nazywaną przez konserwatystów liberałami, a skupioną wokół "Gazety Wyborczej", "Polityki" czy w pewnym stopniu również "Tygodnika Powszechnego" - stworzyły Polakom binarny obraz świata. Jest w nim miejsce tylko na te dwie postawy.

Jako że wiele środowisk postkomunistycznych czy lewicowych przejmuje język liberalny dla uzasadnienia swoich racji (np. niedopuszczalności lustracji), przeto liberalizm w Polsce stał się ofiarą i zakładnikiem konfliktu stricte politycznego, redukującego podział światopoglądowy do dwóch ekstremów.

W takim rozumieniu prawica zostaje zredukowana do LPR, tego co najgorsze i najbardziej zacofane. Lewica z kolei staje się w tym podziale niebezpiecznym jakobinem. Obraz ten jest też niszczący społecznie, bo nieustannie i do każdego tematu proponuje język krucjaty. Konflikt konserwatyści - reszta świata jest przy tym w gruncie rzeczy jedynie dalszym ciągiem wojny na górze, która podskórnie toczy się w Polsce od początku lat 90. Większość argumentów walki politycznej wywodzi się wciąż z tamtego konfliktu i można odnieść wrażenie, że konserwatyści i ich przeciwnicy nie chcą wcale owej wojny na górze zakończyć.

Z tych obserwacji bierze się mój postulat: postulat zarówno intelektualny (bo uważam, że język krucjaty jest językiem destrukcyjnym i służy wyłącznie wyniszczeniu przeciwnika), jak i polityczny (bo jest dziś wiele więcej palących sporów niż ten, co kto robił podczas "nocy teczek").

Otóż Polsce poza tymi dwiema skrajnościami pilnie potrzebne jest centrum, którym byłby jakiś rodzaj liberalizmu, odmienny od tego, który lewica zaprzęgła do walki o własny polityczny interes. Możliwość ufundowania czy odbudowy myślenia prawdziwie liberalnego jest związana przede wszystkim z uwolnieniem kwestii komunistycznego dziedzictwa od ideologii. W gruncie rzeczy problem rozliczenia z przeszłością powinien stać się aideologiczny.

Dziś nie wydaje mi się, by z jakiegokolwiek punktu widzenia dało się zasadnie i rozsądnie bronić postawy antylustracyjne. Taką drogę amnezji wciąż nam proponują niektórzy autorzy „Wyborczej”, ale są w tym coraz mniej przekonujący. Czechy czy Niemcy pozbyły się tego bagażu dawno i mogą zająć się sprawami przyszłości. Nie widzę więc powodu, dla którego Polska musi tkwić na etapie zbliżonym do republik postsowieckich, w których nadal lepiej o przeszłości nie mówić zbyt otwarcie.

Jako socjolog przyznaję więc, że nie da się zrozumieć problemów polskiej transformacji nie poznawszy zaplecza działania instytucji państwa. W tej chwili natomiast zasadniczym problemem jest przeciwstawienie retoryce nieustannego konfliktu potrzeby odbudowania politycznego centrum, które jednak nie będzie nijakim postulowanym w duchu ogólnej miłości "środkiem".

Wypada tu zaznaczyć, że oczywiście - zgodnie z tym, co mówią konserwatyści - każdy kraj ma swoją odrębną ścieżkę rozwoju i nie da się porównać historii. Natomiast sensowne wydaje mi się zastosowanie europejskiej perspektywy z tej przyczyny, że Polska w roku 1989 nie tylko wyzwoliła się od komunizmu i odzyskała suwerenność, ale także wróciła po prostu do Europy. Wchodząc na nowo w świat europejskich instytucji, wracamy zarazem do siebie, do europejskiej, liberalnej kultury politycznej.

To nie jest kultura związana z konkretną ideologią. Jej przesłanie w dawnych krajach Unii jest bliskie socjaldemokratom, konserwatystom, chadekom. Wiąże się ona raczej z istnieniem pewnej wspólnej normy (czy może idei) porządkującej poglądy polityczne; idei, która dla Europy jest tym, czym dla średniowiecznych miast były mury obronne. Polska, wkraczając w ten obszar, powinna o istnieniu tej idei nieustannie przypominać; szczególnie wówczas, gdy staje się ona przedmiotem krytyki m.in polskich konserwatystów.

Na czym miałaby polegać idea europejskiego centrum liberalnej kultury politycznej w Polsce? Nie sposób wyliczyć w punktach jej konstytutywnych cech, ale z pewnością powinna stanowić powrót do pewnych fundamentalnych przekonań, wśród których pierwszym jest zasada równowagi sił i władz w instytucjach politycznych. Oznacza to chociażby niedopuszczenie do takich prób zamachu na instytucje państwa, jaka spotkała Trybunał Konstytucyjny za rządów PiS. Ale oznacza też ostrzeżenie każdej kolejnej ekipy przed próbami opanowania wszystkich instytucji państwa. Tego rodzaju ciągoty polityków - zarówno z PO, jak i z PiS - muszą budzić zaniepokojenie, bo zagrażają owej fundamentalnej zasadzie równowagi władz.

Liberalna kultura polityczna oznacza też rządy prawa i akceptację elementu silnego indywidualizmu w życiu obywateli. Za podstawową zasadę ma nadrzędność ludzkiej wolności, z ochroną praw wszelkich mniejszości. Ludzkie wybory chce osadzić nie tyle w naukach Kościoła, co w ludzkim rozsądku. Zgodnie z utartą normą europejską wyraźnie oddziela Kościół od państwa i docenia coś, co można nazwać kulturą sekularną. Zrywa z utożsamianiem polskości i chrześcijaństwa, przy pełnym zrozumieniu tych historycznych powiązań. Nie do zaakceptowania jest narodowa parafiańszczyzna, moralny obskurantyzm. Można wręcz odnieść wrażenie, że dominacja retoryki politycznej rodem z katolickiej nauki społecznej sprzyja dzisiaj zbyt często epidemii hipokryzji.

Liberalizm wreszcie docenia cnoty miękkie: współpracę, zaufanie, kompromis i tolerancję. Co muszę podkreślić: nie uważam wymienionych tu fundamentów za ideologicznie liberalne. To są zasady wspólne. Jeśli istnieje dobro wspólne, to w Europie buduje się je na uznaniu tej właśnie wspólnej normy (idei), której cechy starałem się uchwycić powyżej. Polacy, mimo wojen ideologicznych jako mieszkańcy europejskiej wspólnoty, reguły te mają za swoje. Nie bez znaczenia w moim myśleniu o centrum jest i takie przekonanie, że jednym z jego elementów powinna być odpowiednia doza autoironii i poczucia humoru, których często brak polskiej prawicy.

Czym innym zatem jest ten kulturowy etos liberalizmu, a czym innym liberalna ideologia, która w Polsce zawsze kojarzy się z zasadami twardej gospodarki wolnorynkowej i niechęcią do etatyzmu. Ten rodzaj liberalizmu w niewielkim stopniu pomaga w rozwiązywaniu problemów naszego społeczeństwa. To są dwie różne rzeczy: powrót do pojęcia „centrum” budowanego na europejskiej kulturze politycznej jest propozycją nie tylko zaprzestania wojny domowej, ile spojrzenia na polski interes wspólny z perspektywy całości, a nie z perspektywy politycznej frakcji. Tę całość wyznacza liberalna kultura europejska - dlatego, że my tu jesteśmy - w tej części świata.