Jeśli bowiem uważnie je czytać, to obok przekazu, że nie będzie rozdawnictwa pieniędzy, które i tak jest niemożliwe, znajdujemy w nich komunikat dużo ważniejszy. Po pierwsze, choć urzędnicy resortu nie mówią tego wprost, rząd zamierza skorzystać z silnego złotego i spłacić trochę więcej naszych długów. To dobra decyzja dla naszych dzieci, bo odziedziczą kraj nieco mniej obciążony. Po drugie, zamrożenie nie dotyczy emerytów i rencistów, którzy dostaną godną waloryzację, a więc wyrównanie strat inflacyjnych. To decyzja sprawiedliwa. I po trzecie wreszcie, rząd w trzech obszarach wydatki wyraźnie zwiększa: w edukacji, gdzie nauczyciele mogą liczyć na obiecane podwyżki, w szkolnictwie wyższym i w nauce. Tym razem priorytety wyborcze okazują się także rządowymi. To rzadkość tym bardziej warta docenienia. Ale przede wszystkim to szansa na to, że tych pieniędzy nie przejemy, że zainwestujemy je w to, co może nas pchnąć do przodu.

Reklama

W sumie więc warto trzymać kciuki za taki kształt rządowych priorytetów. To wsparcie się przyda, bo przed Ministerstwem Finansów i premierem Donaldem Tuskiem, który według naszych informacji projekt popiera, jeszcze długa droga. Najpierw zawyją ministrowie domagający się kolejnych miliardów na swoje działki. Potem posłowie pragnący wesprzeć regiony i środowiska, z których pochodzą. Jak wiemy z doświadczenia, potrafią byś skuteczni. A na końcu - i to może być najgroźniejsze - przyjdą te wszystkie grupy zawodowe sfery budżetowej, które liczyły na skokowe podwyżki zarobków. Szef rządu będzie musiał to przetrzymać. Bo złośliwy ostatnio krytyk rządowych finansów, wcześniej jego wiceminister, prof. Stanisław Gomułka, tym razem ma rację: to substytut reformy finansów publicznych. Tak, ale na więcej nie ma szans w tym układzie politycznym. Bierzmy więc co dają. Bywało mniej.