Ale może właśnie twórcy takiego filmu szczególnie ciężko wybaczyć jego polityczne wybory z tamtych czasów. Czasów komunistycznej dyktatury. Trudno myśleć spokojnie o przewrotnym wymieszaniu przez Porębę bogoojczyźnianego języka i patriotycznych skojarzeń z akceptacją dla komunizmu. Komunizmu na dokładkę w jego szczególnie odpychającej, zamordystycznej postaci utożsamianej z dawnym szefem UB w Łodzi, a potem wszechwładnym szefem jawnej i tajnej policji Mieczysławem Moczarem.
Trudno też wybaczyć Bogdanowi Porębie wprowadzenie antysemickich wątków do politycznej debaty w czasie tak zwanego posierpniowego karnawału w roku 1981. Jako jeden z założycieli stowarzyszenia Grunwald, reżyser używał nacjonalistycznych argumentów, aby zwalczać największą nadzieję Polaków - "Solidarność". Znów odwołam się do osobistych wspomnień, studenta Uniwersytetu Warszawskiego, który zaczął wtedy swobodniej oddychać. Tacy ludzie jak ja odbierali tę narodowo-komunistyczną maskaradę jako coś odpychającego. A wspieranie wojskowej pacyfikacji spiskowymi teoriami do dziś wywołuje dreszcze na moich plecach. To było połączenie najbardziej obskuranckich tez zapożyczonych od endecji z czystą niechęcią do wolnościowych aspiracji Polaków.
Poświęcam tyle słów objaśnianiu, kim jest Poręba, bo różni się on od większości naszych gazetowych rozmówców. To postać dzisiaj mocno już zapomniana. Zwłaszcza młodszym czytelnikom jego nazwisko niewiele powie. A powinno. Przede wszystkim dla przestrogi. Nie każdy, kto ma usta pełne słów "naród", "Polska" jest dobrym wyrazicielem narodowego interesu.
Pomysł, aby zaprosić na łamy DZIENNIKA tego ciekawego reżysera i źle zapisanego na kartach polskiej historii polityka wzbudził w naszej redakcji kontrowersje. Uznaliśmy wszakże, że nie powinno być zapisów na osoby. Dziennikarz jest od tego, aby stawiać trudne pytanie w zasadzie każdemu. Od tego, aby wydawać ostateczne wyroki, są zaś czytelnicy.
p
ROBERT MAZUREK: Cicho o panu.
BOHDAN PORĘBA*: Żyję, jakbym był po jakimś wyroku. A co ja złego w życiu zrobiłem? To cena, jaką płacę za wyraziste, narodowe poglądy, za Grunwald, za to, że próbowaliśmy ostrzec społeczeństwo przed KOR-em. A ja, proszę pana, mam dziesięć scenariuszy, z których każdy może być robiony choćby jutro. Zresztą nie jestem tak zupełnie zapomniany, udzielam wywiadów, stale pisuję do "Myśli Polskiej".
Co pan robił przez ostatnie dwadzieścia lat?
Kilka przedstawień teatralnych na Ukrainie i Białorusi. W 2005 roku wystawiłem w Sali Kongresowej, przy wsparciu Samoobrony, "Zmartwychwstanie" Lusi Ogińskiej.
Żony Ryszarda Filipskiego, która zresztą odcina się w wywiadach od pańskiej inscenizacji.
Ze "Zmartwychwstaniem" objechaliśmy środowiska polonijne w obu Amerykach. Nakręciłem to również profesjonalnie trzema kamerami, wyemitowała to Telewizja Trwam.
Chciał pan zrobić film o Katyniu.
Nadal chcę go zrobić. Mam kapitalny scenariusz i jeśli zbiorę pieniądze, to film powstanie. Film Wajdy mi nie przeszkadza. On zrobił film o płaczkach katyńskich, ja chcę o katach i ofiarach. Oprócz tego chciałbym jeszcze zrobić jeszcze ze dwa - trzy filmy: o Jedwabnem, o księciu Józefie Poniatowskim…
Ten z Melem Gibsonem w roli głównej?
Takie mam marzenie. Na razie jednak trzeci z kolei minister kultury nie rozmawia, nie spotyka się ze mną. Czy to więc jest mój kraj? Bogdan Zdrojewski zapowiedział, że drzwi jego gabinetu będą zawsze otwarte dla filmowców, więc w lutym wystosowałem do niego list spowiedź z prośbą o spotkanie.
Dlaczego nie chce panu pomóc?
Pewnie się boi hałaśliwej części środowiska. Bo ja jestem przeszkodą w wynaradawianiu, który to proces trwa i żaden z rządów po 1989 roku temu się nie przeciwstawił, może poza rządem Olszewskiego. Te rządy są zresztą takie same i kolonizują Polskę, rząd Kaczyńskiego również. Ja na niego głosowałem, a on również nie odpowiedział na mój list i konkretny program artystyczny.
Kto jest kolonizatorem?
To proste - ci, którzy nie wyobrażają sobie prawdziwej niepodległości. Polska mogłaby być krajem przemysłowo-rolniczym, a staje się rynkiem zbytu dla Zachodu i Ameryki i wyzbywa się swojej tożsamości.
Kandydował pan do parlamentu z Samoobrony, przewodził jednemu ze Stronnictw Narodowych. Wcześniej był pan w PZPR, Grunwaldzie, TPPR. Sporo tego. Chciał pan zostać politykiem?
To nie ja trafiłem do polityki, to polityka trafiła na mnie, ja do polityki zostałem przymuszony. Moje przekonania, to wszystko, na czym mi najbardziej w życiu zależało, były zagrożone, dlatego trzeba było walczyć. Do polityki popchnęła mnie obrona tego, co mówię, co czuję.
Pańskie poglądy polityczne się zmieniały?
Nigdy! One są ukształtowane przez rodziców. Ojciec był oficerem Wojska Polskiego, legionistą, akowcem…
Spróbujmy te poglądy skatalogować. Nazwałby się pan antykomunistą?
Oczywiście! Proszę pana, ja do PZPR wstąpiłem w 1969 roku, by walczyć z sowietyzacją kraju, i robiłem to bardzo długo i starannie, przez długi czas samotnie.
Poręba - samotny antykomunista. Od tej strony pana nie znałem.
Kiedy zostałem przyjęty do łódzkiej filmówki, to było to niebywale czerwone miejsce! Same czerwone krawaty! Ja też wstąpiłem do ZMS-u, ale byłem na tej uczelni najmłodszy i nie mogłem się za bardzo różnić. Za to te wszystkie Morgensterny, Wajdy, Kutze, to było superczerwone towarzystwo! Przecież pierwsza etiuda Kutza jest na podstawie opowiadania Katajewa o pionierze, który nie schodzi z warty! Gdybym ja to robił, to przynajmniej byłby to polski harcerz.
Pan był antykomunistą, pan był antysowiecki i dlatego wstąpił pan do TPPR?
Tak! Byłem antysowiecki, a nie antyrosyjski, a w TPPR zajmowałem się samymi szczytnymi rzeczami, takimi jak kultura. I nie zrobiłem ani jednego kroku, którego mógłbym się wstydzić. Ja z Rosjanami rozmawiałem i o 1920 roku, i o Katyniu. Przybliżałem się do zrobienia filmu na ten temat.
Co pan opowiada? Zrobiłby pan w PRL film o Katyniu?!
W Związku Radzieckim też Rosjanie przejmowali władzę, z nimi można by się było dogadać. Ja nie wstąpiłem do partii, kiedy wyrywano paznokcie i więziono patriotów, ale wtedy, gdy pojawił się w niej biało-czerwony kolor.
I w 1970 roku, kiedy strzelano do robotników, pan z niej nie wystąpił.
Były dwie partie i ja byłem w tej mniejszościowej. Była też partia większościowa - partia Rakowskich, Urbanów, Passentów. Tymczasem moja droga w sztuce to była walka o amnestię dla historii. Jak ja dziś słyszę, że wtedy fałszowało się historię, to się zżymam, bo to nieprawda. Prawdą jest, że o pewnych rzeczach milczano, ukrywano je. Teraz fałszuje się o wiele bardziej! Gierek czy Gomułka chcieli wejść do historii. Przecież Gierek pozwolił zrobić film o Kazimierzu Wielkim, bo sam miał ambicję bycia drugim Kazimierzem Wielkim. To szło w parze z polonizacją Polski, jaka następowała po 1956 roku.
Narodowy komunizm, choćby nie wiem jak narodowy, to średnia oferta.
Po 1956 roku nie było już w Polsce żadnego komunizmu, a za Gierka partia już bardzo chciała być liberalna. Pan nie wie, pod jaką opieką partii był KOR, a ja na to patrzyłem.
Oj tak, pobici kurierzy wożący pieniądze do Radomia byli rzeczywiście pod troskliwą opieką esbeków.
Ech proszę pana, to wszystko jest bardziej skomplikowane, niż wygląda. Bici byli szeregowi, młodzi chłopcy, którzy się czuli jak w "Kamieniach na szaniec". Ci ludzie najlepiej się czuli, gdy Polska w czasach stalinowskich była pod sowieckim butem, a zaczęło im przeszkadzać, gdy spod niego powoli wychodziła. Czy nie można było zmienić systemu, nie likwidując państwa polskiego?
Walczył pan z KOR-em, zakładając Stowarzyszenie Patriotyczne "Grunwald" - mieszankę endecji i komuny…
…Jakiej komuny?! Ciągle słyszę te propagandowe kłamstwa wymyślone przez Rakowskiego i Michnika!
Nie był pan przypadkiem zwyczajnym koniunkturalistą?
Pan tego nie rozumie i prawdopodobnie nigdy pan tego nie zrozumie, bo pan nie rozumie Piłsudskiego, który współpracował z Niemcami, byle doprowadzić do powstania państwa polskiego. Nie rozumie pan Królestwa Kongresowego, w którym robiono wszystko, by przetrwał choć zalążek polskiej armii, bo któż by potem walczył w powstaniach? A ja jestem wychowany w duchu konspiracji! I niech pan sobie wyobrazi, że od czasu, kiedy wstąpiłem do partii, spotkały mnie w życiu same kłopoty.
Same kłopoty? Był pan szefem zespołu filmowego.
Po "Hubalu". Nie mieli wyjścia. Wtedy wezwał mnie do KC kierownik wydziału kultury Kwiatek i powiedział: "Pamiętajcie, że dostajecie zespół filmowy po to, by stworzyć kadrę filmową Polaków." Czy pan wie, co to dla mnie znaczyło?! Dla mnie, wychowanego w ciśnieniu żydokomuny?
Mocno pana cisnęła ta żydokomuna?
Choćby odbierając mi w 1963 roku za film o dywizji gen. Maczka pracę na kilka lat.
Ale po 1968 roku dostał pan od moczarowców zielone światło.
Nie dostałem żadnego światła, tylko padli moi prześladowcy - przedwojenni komuniści, jak Wanda Jakubowska czy Aleksander Ford. Zresztą powrót to był skromny serial w Teatrze Telewizji pt. "Gniewko, syn Rybaka". Nie znałem wtedy nie tylko Moczara, ale żadnego polityka. Nie wiedziałem o partyjnej frakcji puławskiej ani o Natolinie. Wiedziałem tylko, że dalej kruszy się stalinizm i stalinowcy. Moczara poznałem, kiedy był już w odstawce, jako szefa NIK-u. Generała Walichnowskiego też spotkałem, bo on napisał bardzo ciekawą książkę o partyzantce.
Podziwia pan Moczara?
Tylko za jedno - że nie leży w Alei Zasłużonych na Powązkach, ale w Lasach Janowskich ze swoimi partyzantami. Taka była jego wola. To każe z pewną sympatią myśleć o tym człowieku.
Jeszcze bardziej ekspiacyjne byłoby, gdyby leżał razem ze swoimi ofiarami.
Wie pan, ja znam dwie osoby, które on wyciągnął z więzienia. Gdybym spotkał jego ofiary, być może zmieniłbym zdanie na jego temat.
Do ilu organizacji narodowych dziś pan należy?
W tej chwili jestem bezpartyjny. Działam za to w Forum Organizacji Kresowych, w Fundacji Pamięci Narodu Polskiego, w drużynach strzeleckich - wcześniej były inne.
Nie jest pan gospodarczym liberałem.
Na pewno nie. Chciałbym żyć w kraju, w którym każdy, kto się rodzi, ma równe szanse. Może to i lewicowe, ale to także część nauczania społecznego Kościoła. Niech pan pamięta, że reforma rolna była marzeniem najświatlejszych Polaków. Myślę też, że nie wszystko powinno być prywatne w państwie.
A kinematografia?
Jeśli państwo chce mieć kinematografię, to co w tym złego? Wszystkie państwa wspierają swoją produkcję filmową. A kiedy kręciłem na Zachodzie, to tamtejsze ekipy bardzo zazdrościły nam państwowej kinematografii. Niech pan zobaczy, co dziś robią Rosjanie: jak oni promują patriotyzm rozumiany jako tradycja caratu, prawosławia, Białej Gwardii…
Armii Czerwonej również. To po prostu mocarstwowa propaganda.
Niedawno oglądałem wstrząsający serial o zagładzie Białej Floty z komentarzem Michałkowa. Kapitalny film.
Chciałby być pan polskim Nikitą Michałkowem?
O tak! Zrobić taki film jak "Spaleni słońcem", to przecież genialna rzecz. Albo "Cyrulik syberyjski"…
W którym Michałkow pojawia się na koniu jako car. Pan pewnie zagrałby Piłsudskiego?
Na pewno (śmiech).
Porozmawiajmy o pańskich filmach.
Każdy mój film był obarczony ryzykiem. Niech pan sobie wyobrazi "Polonia Restituta" jeszcze rok wcześniej, w 1979 roku - film z Piłsudskim, Dmowskim, Paderewskim. To byłoby niemożliwe, to były postaci zakazane. Moim bohaterem jest zawsze ten sam człowiek - niezłomny, który się nie poddaje, idzie pod prąd: "Hubal", Piłsudski, młodziutki sekretarz z "Gdzie woda czysta, a trawa zielona".
Nie zestawiałbym go z "Hubalem" czy Piłsudskim.
Dlaczego? Pan podchodzi do tego ideologicznie i nie chce przyznać, że sekretarz partii może być bohaterem pozytywnym.
"Gdzie woda czysta, a trawa zielona", przez złośliwych zwany "Żubrówką", był ryzykownym filmem?
Wie pan, kim byli ci złośliwi? Ci sami, którzy pisali Ubal, Polonia Prostituta - zawsze ci sami… Gdzie woda czysta, a trawa zielona to był bardzo odważny film o korupcji w partii. On niszczył Jaroszewicza i dlatego półtora roku spędził na półce.
Jakim pan jest człowiekiem?
Warto zapytać tych, którzy mnie znają. Sądzę, że jestem sprawiedliwy i bardzo wierny swoim najgłębszym przekonaniom.
Surowy, bezwzględny?
W obronie wartości potrafię być surowy, ale bezwzględny? Nie.
Pytam, bo na kolaudacjach urządzał pan łaźnię. Niszczył pan "Przesłuchanie", że zakłamane, ale jak się je postawi koło pańskiej "Żubrówki", to jednak to film Bugajskiego był uczciwy.
Ejże, na pewno?! Niech się pan przez chwilę zastanowi. Akówka pokazana jako kurwa i alkoholiczka, która nie odmawia ani jednemu chłopu, którego spotyka na swej drodze! Pan widział kiedyś łączniczkę AK, widział pan szlachetność tych twarzy? Mnie nie przeszkadza prostytutka ratująca Janczara w "Kanale", ale jeżeli powstaje pierwszy w Polsce film pokazujący brutalność UB…
To można liczyć na to, że Poręba będzie tego UB bronił.
W jaki sposób?
Niszcząc "Przesłuchanie". Sam nie zrobił pan innego filmu o UB, a ten pan uwalił.
Bo on powstał po to, by nie powstał prawdziwy film! Nie przypadkiem jego konsultantem historycznym była największa stalinowska fałszerka historii Maria Turlejska. Ona śmiała powiedzieć, że to prawdziwa historia, bo sama znała taką kobietę. Okazało się, że to była komunistka skazana za trockizm! Czy pan zdaje sobie sprawę z tego, co oglądał?!
Tak. Po raz pierwszy widziałem w polskim kinie, jak UB katuje ludzi.
A wie pan, że to kompletnie niemożliwe, bo każdy ubowiec był śledzony, więc romans z więźniarką był niemożliwy?
Po kolaudacji "Przesłuchanie" trafiło na półki, a Bugajski wyemigrował.
"Przesłuchanie" na półki? To nieprawda!
Jak to nieprawda? Film z 1982 roku miał premierę w 1989 roku.
Ależ zrobiono dokładnie odwrotnie! Było tak, jak z "Człowiekiem z marmuru": najpierw pojawił się w kinach i nikt na niego nie poszedł, więc został specjalnie zatrzymany i po tygodniu puszczony, i już były tłumy. To były metody!
Porozmawiajmy o pańskich gustach filmowych.
Welles, Kurosawa, "Hamlet" Kozincewa ze Smoktunowskim… Dziś dwaj najwięksi reżyserzy, którzy ratują honor sztuki filmowej, to Mel Gibson i Nikita Michałkow.
Ideologiczny wybór.
Nie, oni po prostu idą pod prąd. Jest ogromny atak na chrześcijaństwo i facet robi "Pasję". Patriotyzm jest miażdżony, a on robi narodowy "Braveheart"! Z kolei Rosjanin robi najlepszy film o stalinizmie.
Lubi pan filmy, z którymi się pan ideowo nie zgadza?
Nie. Mogę przyznać, że są dobrze zrobione, ale nie zachwycają mnie. Bo mnie interesują trzy rzeczy: prawda, dobro i piękno.
Nie pan pierwszy się powołuje na Platona.
To nie tylko Platon. To fundament łacińskiej, śródziemnomorskiej, chrześcijańskiej cywilizacji. Sztuka jest po to, by ludzi podnosić, nie dołować.
Lubi pan coś Wajdy?
"Popiół i diament", poza finałem. Za znakomity film uważam "Ziemię obiecaną", choć przeinaczył on przesłanie Reymonta. Lubię "Brzezinę" i "Kanał". Jak widać wolę raczej wcześniejszego Wajdę.
Był pan przeciwnikiem kina moralnego niepokoju.
Bo to fałszywe filmy. Szalenie łatwo zrobić film o parze inteligentów, którzy są święci i mają rację, otoczonych przez to okropne społeczeństwo. To była publicystyka na usługach KOR.
Na przykład "Wodzirej" Falka?
To prawda, to był dobry film. Tak samo jak "Amator" Kieślowskiego.
Zmieńmy temat. Z czego pan żyje?
Z emerytury, 2400 złotych na rękę. Widzi pan czego się dorobiłem: dwa pokoje na Pradze, ośmioletni samochód.
Trudno się panu mówi o życiu prywatnym?
Tak, bo ja mam nieudane życie prywatne. Być ze mną, znaczyło żyć pod ogromnym ciśnieniem. Pierwsze małżeństwo trwało krótko, pobraliśmy się jako bardzo młodzi ludzie - ja miałem 22 lata, ona - 20. Skończyło się, kiedy wróciłem ze zdjęć do mojego pierwszego filmu fabularnego, z "Lunatyków", a ona powiedziała mi, że zakochała się w innym. Uniosłem się i odszedłem. Gdybym wybaczył, miałbym najlepszą żonę na świecie. Zresztą nie żyje.
To chyba nie był dla pana najlepszy czas.
Potem było małżeństwo z aktorką, mam z nią syna. Maciej ma już ponad 40 lat, jest historykiem, pasjonatem militariów, poglądy mamy identyczne. Ale za film o dywizji gen. Maczka przez sześć lat, od 1963 roku, byłem pozbawiony pracy. To jest cena! A miałem na utrzymaniu żonę i dziecko. Nie było z czego żyć, to było bardzo trudne dla kobiety, która oczekuje stabilizacji. Skończyło się rozwodem.
Ożenił się pan jeszcze raz.
Ona była absolwentką technikum, pomogłem jej skończyć kulturoznawstwo w Łodzi. Przez lata nie czuła się samodzielna, a potem jej demonstracyjna samodzielność skończyła się tym, że wyjechała z moim drugim synem do Niemiec. Mamy teraz bardzo słaby kontakt, prawie żaden. Dopiero potem dowiedziałem się, czym może być kobieta…
A czym może być?
Wie pan, trzy małżeństwa to była nieustanna zadyszka. One uważały, że człowiek jest po to, by ciągle dawać, a tu był odpoczynek wojownika… To były lata 80., ja byłem człowiekiem wolnym, a ona największą miłością mojego życia. Wróciła do męża i wtedy przeżyłem to załamanie życiowe…
Długo się pan zbierał?
Długo. Kocham ją do dziś. To zdolna poetka…
Może pan był kobieciarzem?
Nie, zawsze byłem wierny, ciągle chciałem kochać jedną kobietę, szukałem domu, rodziny. Bywały okresy intensywniejszego życia towarzyskiego, ale nigdy nie byłem bon vivantem.
Jest pan twardzielem?
Tak. Ale nigdy nie płaczę nad sobą.
Nie płacze pan, nie wzrusza się?
Mężczyźni nie przyznają się do łez, ale wzruszam się często. Ostatnio przy jakimś amerykańskim filmie w telewizji.
Bohdan Poręba się wzrusza, a czasem nawet płacze?
Co pana tak dziwi? To przecież ludzkie.
Żałuje pan czegoś?
Czegoś, co zrobiłem? Nigdy w życiu nie chciałem skrzywdzić człowieka i chyba nie krzywdziłem.
A sam czuje się pan skrzywdzony?
Nie. Życie jest walką o rzeczy słuszne i dla nich warto poświęcić wszystko.
Pan poświęcił życie prywatne dla filmu, dla polityki?
To naturalne. Sztuka jest jak hydra, wysysa z człowieka wszystko. Walczyłem o swoje życie prywatne, starałem się je chronić, ale to się często nie udaje.
Czuje się pan człowiekiem przegranym?
Wie pan, ja przegrywam razem z Polską.
*Bohdan Poręba - polski reżyser filmowy i teatralny, polityk narodowy, przed 1989 działacz PZPR.