Polityka musi czasem uwzględniać kanony estetyczne, ba nawet i moralne. W dobie wszechobecnej telewizji wszyscy pamiętają panią Borys, zwykłą a jakże dzielną kobietę, prowincjonalną nauczycielkę co piszę z podziwem, jak stała przed siedzibą swojej organizacji z biało-czerwoną flagą. Stała wbrew stupajkom z białoruskiego KGB, którzy i tak w końcu wykręcili jej ręce. Nawet gdyby dziś rządzący Donald Tusk chciał zamieść panią Borys pod dywan (czemu zaprzecza), nie będzie to łatwe.

Sama Borys pytana czy wywierano na nią naciski, zaprzecza. Ale polscy politycy zajmujący się polityką zagraniczną potwierdzają jedno. Że polski rząd przymierza się do namawiania białoruskich Polaków, aby ich dwie organizacje - niezależna i reżimowa - połączyły się i wyłoniły, w demokratycznych wyborach, nowe władze. W teorii to wręcz subtelny scenariusz. Ale czy można w warunkach państwa policyjnego mówić o demokratycznych wyborach? Więc to może być recepta na wyeliminowanie pani Borys - przy zachowaniu pozorów. Chyba że Białoruś zmieniałaby się naprawdę.

Nie jestem może w tej sprawie najlepszym komentatorem. Mam bowiem "prawoczłowiecze" skrzywienie - realizm przechodzący do porządku dziennego nad cudzą krzywdą budzi zawsze mój niesmak. Ale wiem, że dyplomacja realizmem stoi. Obecną akcję Unii Europejskiej zmierzającą do obłaskawienia Łukaszenki obserwuję bez entuzjazmu, ale z góry jej nie odrzucam. Polska, którą minister Sikorski uczynił prekursorką tej dyplomatycznej akcji, ma oczywiście własne interesy. Może się wykazać jako lider europejskiej polityki wschodniej i wprowadzić przy okazji własne firmy na wschodnie tereny, gdzie buszują już gospodarczo inni, na przykład Niemcy. To mały realizm, ale jest i bardziej ambitny wymiar białoruskich manewrów. Wyrwanie Białorusi spod wpływów Moskwy byłoby osiągnięciem. Może nie takim, jak budzące opór pryncypialnych antykomunistów sprzymierzenie się prezydenta USA Nixona z komunistycznymi Chinami przeciw ZSRR na początku lat 70., ale wartym namysłu.

Pozornie Polska stoi - oczywiście w innej skali - wobec dawnych dylematów Zachodu szukającego recept na dyktatury komunistyczne. Różnica jest jednak taka, że sowiecki komunizm stanowił do końca dla Zachodu spore zagrożenie, skąd w jego interesie było, na szczęście dla nas, połączenie układności z twardością. Łukaszenka nie zagraża nawet Polsce, więc o pokusy sprzedania pani Borys (czy białoruskiej opozycji) jest łatwiej. Jeśli w czymś bym pokładał nadzieje, to w potędze medialnego obrazu. On może nie pozwoli skrzywdzić dzielnej nauczycielki.

Apel do ministra Sikorskiego: niech pan gra, jak pan musi, z Łukaszenką, ale niech pan nie idzie na skróty.







Reklama