Zazwyczaj sześć miesięcy każdego roku spędzam poza Polską. Dlatego miałem już okazję obserwować te liryczne pożegnania z francuskim frankiem czy włoskim lirem. Wiem też, jak ciężko Niemcy przeżywali rozstanie ze swoją ukochaną marką. Spodziewam się więc i w Polsce silnej nostalgii za złotówką, kiedy już będziemy się z nią żegnać. Nostalgia jednak to jedno, a realia - drugie. Dziś nikt rozsądny w Europie nie powie, że ujednolicenie waluty było błędem. Istnienie w zjednoczonej Wspólnocie osobnych, narodowych walut wydaje się czystym anachronizmem. Oczywiście niektórzy tęsknią, tak jak i u nas zdarzają się pasjonaci, którzy z łezką w oku wspominają ulice pełne syrenek i warszaw. A jednak Europa idzie naprzód i przesiada się w volkswageny i peugeoty.

Reklama

Jestem przekonany, że wprowadzenie euro nie tylko wszystkim dobrze zrobi, ale jest z racjonalnego punktu widzenia nieuchronne. Wystarczy spojrzeć na przykład Stanów Zjednoczonych: można mieć poważne wątpliwości, czy stałyby się światową potęgą gospodarczą, gdyby każdy stan utrzymywał własną walutę i gdyby każdy przedsiębiorca, prowadząc handel, zatrudniając ludzi czy biorąc kredyt musiał się zastanawiać nad kursem jednej waluty do drugiej. Podobnie mam dziś poczucie, jakby wróciły czasy żelaznej kurtyny, kiedy lecę np. do Londynu i w samolocie nerwowo szukam w portfelu brytyjskich funtów. Albo gdy jadąc do swego domu we Francji, muszę się głowić, czym zapłacę za benzynę na szwajcarskich stacjach paliw. Człowiek szybko przyzwyczaja się do wygody i łatwo zapomina te czasy, kiedy musiał w kantorach wymiany walut przeliczać i wyliczać, ile jakiej waluty kupi i jak drogo będzie za tę wymianę płacił.

Wejście do strefy euro jest naturalnym następnym krokiem na drodze europejskiej integracji. Myślę, że opór Szwajcarów czy Brytyjczyków wobec euro jest zrozumiały tylko przez wzgląd na ich odwieczną europejską "odmienność", odwieczne stawanie z boku politycznych i gospodarczych wyborów Europy kontynentalnej. Dla normalnego, dużego kraju europejskiego jakim jest Polska, przyjęcie euro będzie oczywistością. Oczywiście będziemy czule wspominać ministra Grabskiego, który w 1924 roku dał Polakom złotego, ale wspomnienia to domena pamiętnikarzy. Sam na pamiątkę zostawiłem sobie kilka francuskich franków, a dziś nie pamiętam nawet, gdzie je położyłem i prawdopodobnie nie miałbym ich jak wymienić. Nas obowiązuje czas teraźniejszy i myślenie o tym, co uczynić, by Polakom żyło się wygodniej i dostatniej. Jestem pewien, że euro to ułatwi.

Spodziewam się naturalnie donośnych nawoływań niektórych polityków, że rezygnując ze złotego, pozbawiamy się części narodowej tożsamości i skazujemy na szalejącą drożyznę. O narodowej tożsamości już pisałem, wspominając czysto polską syrenkę, którą Polacy z ulgą zmienili chociażby na włoskie fiaty. A o groźbie drożyzny pamiętać trzeba, ale przecież przyjmując nową walutę, nie musimy popełniać błędów Francuzów, którym ceny skoczyły o 10 proc. My, decydując się na wejście do strefy euro, jesteśmy w tej wygodnej sytuacji, że na cudzych błędach możemy się uczyć.