Sylwia Czubkowska: Tenis to angielski sport i trudno oprzeć się wrażeniu, że w tenisie wszystko jest anglojęzyczne. Da się osiągnąć sukces na korcie bez języka?
Wojciech Fibak*: Język jest absolutnie konieczny. To podstawa, bez której nikt nie ma szans na zaistnienie w świecie tego sportu.
Kiedy się pan go nauczył?
Jestem poznaniakiem i mam rodzinę w Belgii, więc niemiecki i francuski poznawałem od dzieciństwa. Angielski pojawił się dopiero jako trzeci język. Mój ojciec, prawdziwy wielbiciel tego języka, uczył mnie w domu. Co dziennie po pół godziny przepytywał mnie i moją siostrę ze słówek.
A tak na dobre kiedy pan się stał anglojęzyczny?
Taka poważna nauka zaczęła się, kiedy miałem 17 - 18 lat, zacząłem grać jako junior i wyjeżdżać za granicę. Wtedy okazało się, że angielski jest nieodzowny i musiałem bardzo szybko się w nim odnaleźć.
Szybko się pan odnalazł?
Na początku znałem kilkaset słów, więc podstawy jakieś miałem. Trzeba było jednak nabrać pewności siebie, umiejętności płynnego i niewymuszonego mówienia. To dla nastolatka z Polski w obcym świecie nie było proste. Ale nie było wyboru, nawet mój trener był przecież Amerykaninem.
Mówi pan, że znał pan dwa inne języki. Już przecież niemiecki i francuski powinien być dla pana przepustką do świata.
Nie - jest spora różnica. Angielski jest niezbędny. Francuski, owszem znałem z dzieciństwa, ale to jest język, który jest przydatny właściwie tylko we Francji. Podobnie niemiecki. To język, którym mówi wielu ludzi, ale głównie w Niemczech. Angielski jest wszędzie i nie tylko w sporcie, bo równie mocno przydał mi się, kiedy zająłem się biznesem.
Dostosował się pan więc do anglojęzycznego świata.
Na tyle skuteczne, że po latach mogłem swobodnie rozmawiać zarówno z Henrym Kissingerem, jak i z Erikiem Claptonem.
Wyobraża pan sobie sytuację, w której próbowałby pan dojść do obecnej pozycji bez znajomości języka?
Bez znajomości angielskiego? Nie. Takiej możliwości w ogóle sobie nie wyobrażam. Bez tego chyba by mnie w ogóle nie było.