Już wiemy, że istnienie tej komisji rozpocznie się od barwnej awantury o to, czy może w niej zasiadać Antoni Macierewicz. Potem będzie już tylko gorzej. Polska polityka, która nie potrafiła przez 20 lat wyemanować z siebie stabilnego systemu partyjnego, sprawnego państwa, ponadpartyjnych mediów publicznych, a właściwie - jak mawia niezapomniany Kononowicz - w ogóle niczego, dobija właśnie na naszych oczach kolejną instytucję, która w cywilizowanym świecie czasami do czegoś służy: parlamentarne komisje śledcze.

Reklama

Tylko że w cywilizowanym świecie parlamentarne komisje śledcze służą do badania przypadków nadzwyczajnych. Pracują czasami w interesie państwa, ponadpartyjnie. I czasami udaje się im coś wyjaśnić. W Polsce, w ostatnim dwudziestoleciu, za komisję wszystkich komisji, za miejsce narodzin mitu komisyjnej skuteczności uchodzi komisja rywinowska. Dzisiaj dobrze już wiemy, że jeden żwawy publicysta wspierany przez jednego żwawego dziennikarza śledczego (pod warunkiem, że żaden z nich nie byłby z „Gazety Wyborczej”) zdołałby napisać to wszystko, co poznaliśmy ze wszystkich, konkurencyjnych raportów tej komisji. Będących wynikiem wielomiesięcznej pracy wielu parlamentarzystów. Inna rzecz, że ta polityczna publicystyka z epoki komisji rywinowskiej, przedstawiona za pomocą medium parlamentu, wzmocnionego przez transmisje telewizyjne, radiowe i hektary doniesień prasowych, potrafiła obalać całe Rzeczpospolite i promować kolejne, potrafiła niszczyć partie rządzące i powoływać do istnienia nowe gwiazdy polskiej polityki: Jana Rokitę, Zbigniewa Ziobrę. A później Zbigniewa Wassermana (w komisji orlenowskiej) i wielu, wielu kolejnych.

Bo po komisji rywinowskiej pojawiła się orlenowska (która jeszcze dostarczyła parę dobrych publicystycznych tekstów), po komisjach promujących PiS, komisje antypisowskie. Ostatecznie od kilku lat komisje śledcze obradują w polskim Sejmie w permanencji. Przyczyniając się do upadku komisyjnego mitu bardziej, niż wszyscy jego krytycy. Komisja badająca sprawę Olewnika będzie kontynuacją tego procesu. Kilku żwawych posłów, spragnionych promocji za pośrednictwem szkła i papieru, zamiast zajmować się podstawową dla Sejmu pracą ustawodawczą zajmie się wzmożoną autopromocją. Jest taki trójpodział władz w dzisiejszej demokracji, na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, a Monteskiusz, który ten trójpodział zaproponował, nie przewidział dla parlamentu władzy śledczej, jako podstawowego zajęcia. Ale od czasu listopadowej rewolucji ustawodawczej ogłoszonej i nawet ze zmiennym szczęściem przeprowadzonej przez PO, aktywność ustawodawcza Sejmu znowu przygasła. Zatem... nadszedł czas na nowe komisje.