Prawdą jest, że strona niemiecka nie potrafi sobie poradzić z Eriką Steinbach. Nikt jednak nie lubi ingerencji z zewnątrz, dlatego z naszej strony raczej można było nadać tej sprawie bardziej dyskretny charakter, by Pani Steinbach sama zrezygnowała z kandydowania do rady tej fundacji. W tej chwili CDU wzięła ją w obronę pod hasłem: "nie będą nam Polacy decydować o naszych stanowiskach i nominacjach” i zrobił się z tego poważny problem. Wciąż jednak uważam, że nie należy jej demonizować, bo to paradoksalnie nadaje jej znaczenia, którym cieszyć się nie powinna.
Z drugiej strony faktem jest, że gdyby Erika Steinbach nie była w Niemczech nikim nieznaczącym, jak to oficjalnie starają się przedstawiać nam tamtejsi politycy, to nigdy nie zostałaby przewodniczącą naprawdę dużego i wpływowego Związku Wypędzonych, który daje CDU pewną znaczącą ilość głosów. Dlatego na pewno mamy z nią pewien problem do rozwiązania.
Natomiast chcę podkreślić, że w Polsce mamy również własną Erikę Steinbach w osobie Pani Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk, która wybitnie szkodzi stosunkom polsko-niemieckim i Polsce. Jeżeli tak bardzo oburzamy się na Steinbach, to niech PiS zmusi do milczenia jej polski odpowiednik. Nie jesteśmy tu bez winy i dyskutowanie w tym miejscu, kto zaczął pierwszy, jest mało ważne. Nic nie upoważnia, obojętnie kto zaczął ten spór o historię, do wykorzystywania polskiego plakatu propagandowego, na którym polski żołnierz przebija bagnetem niemiecką łapę ze swastyką i podpisywania go datą 1939 - 2008. Sugeruje się w ten sposób, że w tym czasie nic się w Niemczech nie zmieniło, że nie było Adenauera, Kohla, Genschera.