To, co obecnie obserwujemy, a więc rezygnację z udziału Eriki Steinbach w radzie fundacji, która ma upamiętnić wypędzenie Niemców po II wojnie światowej, właściwie niczego nie zmienia.
>>>"Polska Steinbach": przyjdzie jeszcze nowa Erika
Pozostawia wszystko po staremu i jest tylko zabiegiem socjotechnicznym. Szefowa wypędzonych została jedynie wycofana z pierwszego planu i chodzi o to, by publicznie przestała być przedmiotem sporu, ale działacze jej organizacji i tak będą robić to, co uważają za stosowne. Mają zresztą do tego prawo, tak jak Polacy mają własne organizacje skupiające kresowiaków. Chodzi jednak o to, by nie miało to aspektu politycznego i nie podważało wszystkich układów historycznych, które - w moim odczuciu - zostały definitywnie zamknięte i rozwiązane.
>>>Cezary Michalski: bitwa o Steinbach wygrana
Cała sprawa z Eriką Steinbach i Związkiem Wypędzonych jest w Polsce jednak stanowczo rozdmuchana. Wiemy przecież, że wypędzonych, jak i ich potomków są w Niemczech całe miliony, więc trudno dziwić im się, że skupiają się w organizacjach i pielęgnują pamięć o swych korzeniach i małych ojczyznach, które opuścili. Z drugiej strony Steinbach wykazała się agresywnością wobec Polski, uruchamiając i próbując eksploatować tkwiące w Polakach stare pokłady antyniemieckich kompleksów i uprzedzeń.