Przed UEFA musieli ustępować ministrowie, których szarże (wprowadzanie kuratorów, zawieszanie członków zarządu) kończyły się klęską. Bez żadnej przesady można stwierdzić, że polskie władze były upokarzane. Na nic zdawały się próby polityków, dziennikarzy czy zwykłych kibiców domagających się prawdziwych reform w polskim futbolu. W krytycznych momentach zza pleców ówczesnego prezesa PZPN Michała Listkiewicza i spółki zawsze wyłaniała się potężna UEFA, mającą oręż w postaci groźby odebrania nam organizacji mistrzostw Europy czy w najlepszym przypadku wykluczenia naszych drużyn z europejskich rozgrywek. Przypomnijmy sobie: broniąc naszych działaczy, europejska centrala grzmiała, że żaden rząd nie ma prawa ingerować w strukturę związku, która jest rzeczywiście częścią europejskiej federacji. Nie przeszkadzały jej nawet skala korupcji w polskiej piłce ani to, że konkretne zarzuty stawiano także ludziom ze ścisłego kierownictwa PZPN. Europejscy futbolowi oficjele tłumaczyli naiwnie, że jakimikolwiek nieprawidłościami powinny zajmować się organy ścigania, związek nie ma odpowiednich instrumentów, aby cokolwiek naprawiać. Obie organizacje szły pod rękę tak pewnie, że PZPN tak naprawdę uzyskał w Polsce status państwa w państwie, a do jego byłego prezesa Michała Listkiewicza nie bez racji przylgnęła opinia nietykalnego.
Zażądanie szczegółowego raportu na temat korupcji, podania liczby zatrzymanych, a zwłaszcza wskazania konkretnych działań, jakie PZPN podjął w sprawie rozwiązania problemu sędziów w Polsce, to dla naszych działaczy musiał być po prostu szok. Przecież pytanie, co związek robił w sprawie korupcji, brzmi śmiesznie. Oczywiście, że nic, a ten, który pyta, przez ostatnie lata przykładał do tego rękę. Co takiego się stało, że nagle organizacja pod wodzą Michela Platiniego zaczęła być wobec PZPN tak stanowcza? Czyżby UEFA była zaniepokojona, że jej polskie dziecko wymknęło się spod kontroli? Wiele wskazuje na to, że taka teza jest najbardziej uprawniona. Nie dość, że na następcę Listkiewicza nie wybrano, kogo trzeba (podczas zjazdu bez żenady kandydaturę Zbigniewa Bońka wskazał delegatom wysłannik UEFA Hrihorij Surkis), to jeszcze nowy prezes Grzegorz Lato sam zaczyna rozgrywać partię szachów. Na korytarzach PZPN szepce się, że wybitny niegdyś reprezentant Polski dogadał się z rządem, przyjął rolę reformatora i jest już absolutnie posłuszny poleceniom z Ministerstwa Sportu. Jedną z tych wytycznych miałoby być odsunięcie od jakiejkolwiek roli przy organizacji Euro Michała Listkiewicza. Były prezes PZPN jest takim postępowaniem Laty mocno zawiedziony. Nie zamierza jednak rezygnować. Wciąż ma potężne wpływy w UEFA, cieszy się tam prawdziwym szacunkiem i było nawet zastanawiające, że do tej pory swojej pozycji w szwajcarskiej centrali nie wykorzystywał. Dla potrafiących czytać między wierszami prawdziwy przekaz listu, który UEFA wysłała do Grzegorza Laty, jest taki: Michał Listkiewicz ma wrócić do gry.