Po raz pierwszy od 60 lat Władysław Bartoszewski usłyszał od Niemców tyle złego na swój temat. Zapędził się - to najłagodniejsza i najbardziej dyplomatyczna ocena postawy ministra, który w końcu przekonał Niemców, że Erika Steinbach średnio nadaje się na członka rady muzeum wypędzonych.

Reklama

>>> Bartoszewski: Niech Niemcy nie rżną głupa!

Rząd Tuska zdumiał Berlin swym uporem. Uwagi Bartoszewskiego trafiały w próżnię, bo - jak to podsumował jeden z niemieckich historyków - nieważne czy Steinbach ma prawo nazywać się wypędzoną, czy nie, ważne, że stosowny związek wybrał ją na swą przewodniczącą. A poza tym, jak przekonywał, „ona nie jest złą kobietą".

Niemcy, choć wymusiliśmy na nich ustępstwo, kompletnie nie rozumieją polskich obiekcji, a uwagi, że pretensje rodzin oficerów Wehrmachtu są równie stosowne, co żale esesmanów stojących przy krematorium, że nabawili się pylicy uznają za obraźliwe. Co charakterystyczne, naszych zachodnich sąsiadów do spojrzenia na historię oczami ofiar nie był w stanie przekonać nawet Bartoszewski, bądź co bądź więzień Oświęcimia. Do głosu w Niemczech doszło bowiem pokolenie wyrosłe po wojnie, które nie ma żadnych kompleksów, poczucia winy, a - jak w tym przypadku - również przyzwoitości. Dla nich Bartoszewski jest więc tylko, proszę wybaczyć brutalność, namolnym starszym panem kłócącym się w imieniu tych wiecznie rozżalonych Polaków.

Reklama

>>> Michalski: Bitwa ze Steinbach wygrana

Niemcy, rzecz jasna, nie chcą żadnej nowej wojny i nie są rewanżystami, uważają tylko, że mają prawo do własnej wizji historii. Nawet jeśli my uznajemy ją za skrajnie niesprawiedliwą i wołającą o pomstę do nieba. Cóż więc nam pozostaje? Otóż nic, prócz pozbycia się złudzeń i propagowania wizji własnej. Oraz odebrania nauczki - jeśli chce się osiągnąć sukces, jakim niewątpliwie jest rezygnacja Steinbach z możliwości zasiadania w radzie muzeum, czasem trzeba być twardym i narazić się wpływowym mediom pouczających, jak pewna gazeta, że „nie można kłócić się z całym światem".

>>> Uczmy się od Eriki Steinbach

Ale w sumie o co myśmy się tak upierali? W końcu pani Erika nadawała się do tej rady jak mało kto. Jej rodzice wpadli do Polski z biurem podróży Luftwaffe i tak im się spodobało, że zasiedzieli się w Rumii dwa lata. Mroźna zima i gwałtownie wzrastająca popularność tych rejonów wśród turystów z Rosji wystraszyła jednak państwa Hermannów, którzy bez pożegnania opuścili Pomorze, to jest, przepraszam, Prusy Zachodnie. Mają teraz pewne pretensje, lecz, co ciekawe, nie do swego biura podróży, ani do hord gości z Rosji, ale do Polaków. Może byśmy w ramach naprawiania krzywd odszukali w Rumii domek pani Eriki? Stał przy Adolf Hitler Strasse. Mimo naszego idiotycznego zwyczaju zmieniania pięknych historycznych nazw ulic da się go chyba odnaleźć i postawić tam stosowny widoczny znak?