Unia nie jest zbudowana na sieci dwustronnych uzgodnień. Warto inwestować w różne koalicje zadaniowe, no i w Brukselę jako byt i tożsamość zupełnie nową, będącą dla tradycyjy narodowych interesów i waśni zbawienną korektą. Jednak ogromny potencjał do dwustronnej współpracy lub waśni także w Europie pozostał. I Niemcy jako sojusznik Polski w Unii są dla nas skarbem, a jako przeciwnik byłyby katastrofą.

Reklama

Do pokonania Steinbach trzeba było użyć Bartoszewskiego, Sikorskiego i samego Tuska. To źle, bo problemu Steinbach w ogóle nie powinno być. Osoba, która w czasie swojej politycznej kariery głosowała przeciwko polsko-niemieckiemu traktatowi o nienaruszalności granic, przeciwko wpuszczeniu Polski do Unii i NATO, która wcale nie pochodzi z rodziny wypędzonych po wojnie Niemców z Pomorza czy Dolnego Śląska, ale z rodziny niemieckiej, która pojawiła się w Gdyni wraz z wojskami okupacyjnymi - nie może być dla Polaków ani znakiem pojednania, ani gwarantem uczciwej pamięci.

>>> "Polska Steinbach": przyjdzie nowa Erika

Dyskusja jaka przez ostatnie tygodnie rozgorzała wokół Steinbach w Niemczech, dowiodła, że nie wszyscy Niemcy to rozumieją, że wkraczając na drogę narodowej i europejskiej emancypacji, emancypacji zrozumiałej w 60 lat po wojnie, nasi silni i bogaci sąsiedzi zapomnieli trochę zbyt wiele. Polska musiała wziąć udział w wewnątrzniemieckim sporze o pamięć. I wywiązaliśmy się z tego zadania skutecznie, czego dowodzi wycofanie kandydatury Steibach przez wypędzonych.

Reklama

>>> Bartoszewski: niech Niemcy nie rżną głupa!

Cieszmy się ze zwycięstwa w tej potyczce, bo w długiej historii stosunków polsko-niemieckich nasze zwycięstwa nie są aż tak częste. Ale nie ruszajmy na wojnę. Zamiast tego przygotujmy się do kolejnych problemów, do ich unikania. Nie przez antyniemieckie gadanie rodem z epoki Gomułki: o odwetowcach, ziomkostwach i naszych zagrożonych zachodnich rubieżach. Ale przez stworzenie systemu wczesnego ostrzegania przed napięciami we wzajemnych stosunkach. I rozbrajania tych napięć, zanim przybiorą formę taką jak kosztowny dla obu stron konflikt wokół Eriki Steinbach.

>>> Piotr Gursztyn: uczmy się od Eriki Steinbach

Reklama

Ta praca musi zostać zinstytucjonalizowana, musi nabrać ciągłości i regularności. Może być wykonywana przy MSZ-cie albo przy kancelarii premiera, ale gdzieś wykonywana być musi. Powinni być do niej zaprzęgnięci wszyscy, którzy się na Niemczech znają, mają w Niemczech kontakty, nawet jeśli dzisiaj się w sprawach niemieckich ze sobą nie zgadzają, a czasami publicznie kłócą. W eksperckim zasobie MSZ powinni się instytucje od Instytutu Zachodniego po germanistykę we Wrocławiu, i wszyscy ludzie od Adama Krzemińskiego przez Władysława Bartoszewskiego, skończywszy na Zdzisławie Krasnodębskim. Bez wględu na to, czy są sarmackimi patriotami, czy ostrożnymi realistami, czy w Niemczech bardziej kochają lewicę, czy prawicę. Jeśli nie potrafią się ze sobą spotkać, bo by się zaczęli obrażać, niech MSZ lub premier pracuje z każdym z nich osobno.

>>> Niesiołowski: PiS ma swoją Steinbach

Stosunki polsko-niemieckie muszą być dla Polaków przedmiotem politycznego i ideologicznego konsensusu, tak samo jak stosunki polsko-rosyjskie czy nasza polityka europejska. W sprawie Steinbach rozegraliśmy Niemców, ale o wiele częściej to my jesteśmy rozgrywani. Oskarżanie się publicznie przez najważniejsze polskie partie czy najważniejsze polskie postacie publiczne o uleganie Niemcom lub konfliktowanie nas z Niemcami jest tak samo szkodliwe dla polskiej polityki, jak publiczne opowiadanie o „prorosyjskim lobby”, którego instrumentem jest ta czy inna polska partia, czy środowisko. Jeśli w Polsce mamy agentów niemieckich czy rosyjskich, niech zajmą się nimi po cichu służby specjalne, o ile takie mamy. Jedyne słowa, które powinny być przez polskich polityków wypowiadane głośno, to deklaracje naszej woli utrzymywania jak najlepszych stosunków z Niemcami i jak najpoprawniejszych stosunków z Rosją. Deklaracje nieustającej dobrej woli połączone ze skuteczną obroną polskich interesów w dwustronnych stosunkach.

Przecież to są banały, tak wygląda polityka każdego normalnego państwa. Tylko dlaczego te banały wypowiedziane w Polsce brzmią jak prowokacja, czemu polska polityka nie umie się do nich stosować?