Premier Tusk ma rację, wysyłając Cimoszewicza do Brukseli. Jak słusznie powiedział: „Nie stać Polski na marnowanie zasobów kadrowych”. Bo są mniej niż wątłe. A poza tym w Polsce partyjnej demokracji typu zachodniego praktycznie nie udało nigdy się zbudować. Piłsudski potwierdził to w maju 1926, przeprowadzając zamach stanu, a Polacy potwierdzili to, pozwalając mu zbudować dość stabilne państwo autorytarne. Dla radykalnej prawicy i lewicy było tam miejsce... w Berezie Kartuskiej i na emigracji.

Reklama

>>> Leszek Mller: Cimoszewicz i tak może przegrać

Żyjemy w lepszych, delikatniejszych, liberalnych czasach. Nasze Berezy są wygodniejsze. Polegają na zatrudnianiu ideowców w państwowych instytucjach i spółkach skarbu państwa (LOT jest świetnym miejscem), wysyłaniu ich do Brukseli lub izolowaniu w medialnym getcie. Co prawda dla naszych prawicowych i lewicowych anonimowych radykałów z Internetu różnica pomiędzy Berezą Piłsudskiego, a Berezą liberalną nie będzie zbyt ważna. Oni za swoje „silne wartości” chcą cierpieć na krzyżu, choćby był pluszowy. Jednak dla ludzi doświadczonych i nieco mądrzejszych, różnica pomiędzy pałką granatowego policjanta na plecach, a cierpieniem polegającym na zatrudnieniu w Brukseli, albo - jeśli jesteśmy wrogami Brukseli - wynajęciu dużego biura w centrum Warszawy za pieniądze Ganleya, żeby uprawiać w tym biurze antysystemową kontestację, to różnica istotna. Na korzyść liberalizmu.

Po roku 1989 nie udało się w Polsce stworzyć demokracji liberalnej typu zachodniego, której fundamentem byłby trwały i stabilny system partyjny, podział na lewicę i prawicę, liberałów i konserwatystów... Rok 2005 był wielkim, wręcz operowym finałem tej cichej katastrofy. Scenę polityczną zajęły dwa dwory personalne - tu jestem dłużnikiem insajderskiej diagnozy Jana Rokity – które nie były w stanie zdefiniować ani własnej tożsamości ideowej, ani wyraźnego projektu dla Polski, więc pogrążyły się w bezpardonowym boju personalnym. Gdzie cały „ideowy program dla Polski”, „projekt polskiej modernizacji” był wykrzykiwany przez Niesiołowskiego, Kurskiego, Cymańskiego... - zwykle pod postacią epitetów obrażających polityków strony przeciwnej.

Skoro systemu partyjnego nie mamy, po co go udawać ze szkodą dla polskiej polityki. Polityków wartościowych - a Cimoszewicz, tak samo jak Huebner bez wątpienia do nich należą - lepiej zatrudniać pod dowolnym sztandarem partii aktualnie rządzącej, niż pozwolić im się stoczyć na margines radykalnej kontestacji. Cimoszewicz zmuszony do konkurowania z Napieralskim, do wygadywania antyzachodnich, antyatlantyckich bredni, żeby zebrać 5-procentowy elektorat nostalgików po PRL-u i młodych alterglobalistów – to byłaby dla polskiej polityki gigantyczna strata. Natomiast Cimoszewicz lobbujący na rzecz Polski w Unii Europejskiej to dla polskiej polityki czysty zysk. On był naprawdę odpowiedzialnym, przewidywalnym i profesjonalnym ministrem spraw zagranicznych. Jego miejsce jest dzisiaj w Brukseli. Obok Huebner, Saryusza-Wolskiego, Lewandowskiego itp. Oby się tylko panie i panowie nie pokłócili i nie pozabijali. Ale mam nadzieję, że Donald Tusk zachował sobie jakiś pakiet kontrolny, srebrny kluczyk do ich dusz, trupa w szafie itp... I to wszystko będzie działało dyscyplinująco na realnie mocną polską drużynę w Brukseli. Oczywiście dopóki sam Tusk będzie żywy. Bo potem wszyscy znów się rozejdą, a Cimoszewicz zacznie używać swojej brukselskiej charyzmy do budowy krajowego centrolewu. Ale nic w tym złego.

I żeby nie było wątpliwości, nie przemawia przeze mnie żadne ideologiczne uprzedzenie. Uważam, że PO powinno równie intensywnie zatrudniać prawicę. Fotyga jako ambasador to pomysł genialny. Zróbmy Krasnodębskiego konsulem w Bremie, a Wildsteina konsulem w Teksasie. Może przestaną tak zrzędzić. Prawica niezatrudniona przez PO, albo jeszcze gorzej, na konto PO z pracy wyrzucana - jak to ma miejsce ostatnio w instytucjach medialnych – będzie zasilać internetowe fora, wykrzykiwać swoją frustrację w języku pseudopolitycznym, ze szkodą dla realnej polskiej polityki. Bereza Kartuska liberalizmu jest naprawdę przestronna i bardzo wygodna. Dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem nieba. Donald Tusk jest pierwszym polskim politykiem po roku 1989, który to zrozumiał.