I znów politycy Platformy muszą czynić rzecz tak nieprzyjemną jak jedzenie własnego języka. Po tygodniu przekonywania, że Pawlak jest czysty i przejrzysty, a media kaprawe i podłe usłyszeliśmy, że wicepremier nie zachowuje standardów, a tylko dlatego pozostaje w rządzie, że koalicja jest wartością nadrzędną. I gdzie jest ten słynny, platformijny PR?

Reklama

To już druga podobna historia. Tyle, że wtedy poszło szybciej. Po dobie obrony Ćwiąkalskiego i udowadniania, że nie można go obciążać winą za śmierć "jakiegoś bandziora" ujrzeliśmy stężałą twarz ministra i usłyszeliśmy, że właśnie go odwołano. Bo okazało się, że jednak można.... Politycy Platformy zamilkli ze zdziwienia na godzinę, a potem tryumfalnie ogłosili "widzicie jakie mamy wysokie standardy". Widzimy....

Przekonaliśmy się przy sprawie Pawlaka, który przez cały tydzień był tłumaczony tym, że ludność wiejska jest inna niż miejska i że co najwyżej estetyka cierpi na jego zachowaniach. Podlewano to wszystko sosem pytań "kto za tym stoi", liczeniem ile razy w tekście DZIENNIKA użyto słowa "konkubina" i udowadnianiem, że Pawlak dostaje za to, że śmiał naruszyć interesy banków. Tłumaczono i podlewano, a potem, po tygodniu milczenia, na scenę wyszedł premier i okazało się, że media słusznie zwracają uwagę, a Pawlak nie jest jednak tak niewinny jak przekonywali jego partyjni koledzy.

Można oczywiście snuć spiskowe teorię i doszukiwać się w tych zachowaniach niezwykle wyrafinowanej taktyki "grania na Tuska". Oto działacze partyjni kompromitują się bezsensownymi wypowiedziami, gadają trzy po trzy i na każde zagrożenie reagują zgodnie z zasadą obrony swoich. A potem na ubity i jałowy grunt wychodzi Donald Tusk i jest niczym święty Jerzy który odcina smocze łby potwora o nazwie "brak standardów". Publiczność się wzrusza jego samotną walką, bije brawa, on ociera pot z czoła, kurtyna opada....

Reklama

Stety czy niestety podejrzewam jednak, że ten obrazek ma niewiele wspólnego z prawdą. I jeśli nawet PR-owcy premiera pracują na jego sukces, to ich macki nie sięgają tak daleko, by ułożyć całą około-polityczną rzeczywistość. W tej, dominuje wciąż syndrom oblężonej twierdzy, który każe reagować na zarzuty oburzeniem i raczej stawiać pytania "komu to służy" niż "co mamy z tym zrobić".

Nie twierdzę, że "afera Pawlaka" zasługiwała na postawienie sprawy na ostrzu noża i wyrzucenie wicepremiera z rządu. Wręcz przeciwnie - jestem zdania, że kaliber zarzutów, nie był aż taki, by w dobie kryzysu, słabnącej gospodarki i wahań złotówki czynić rządowe, a pewnie i - w konsekwencji - koalicyjne, rewolucje. Wolałbym jednak, by rządząca partia, która słowo "standard" odmienia na wszystkie sposoby, umiała w chwili próby wydać z siebie głosy bardziej spójne i rozsądne niż te które słyszeliśmy. I by była w stanie powiedzieć od razu "nie podoba się nam to co widzimy, ale dla dobra koalicji przymkniemy oczy", a nie nieporadnymi tłumaczeniami dolewać oliwy do ognia.