Maciej Walaszczyk: Mówi się, że konkurencja otwiera szampana, gdy docierają do niej kolejne newsy o wyczynach Kazimierza Marcinkiewicza. Czy ta historia z Isabel, wpisy na blogu, rozwód, romans, nie szkodzą Goldman Sachs jako poważnej instytucji finansowej?
Eryk Mistewicz*: Przede wszystkim szkodzą samemu Marcinkiewiczowi. Nie było w historii Polski po 1989 r. premiera, który tak źle rozstawał się z rodakami. I nie chodzi tu o kwestie obyczajowe, lecz pracę dla instytucji, która wręcz chwaliła się tym, że prowadziła działania na szkodę naszego kraju. Goldman Sachs zatrudniający Kazimierza Marcinkiewicza w takiej czy innej roli zagrał na nosie polskiemu rządowi, polskiemu prezydentowi, polskiemu systemowi bankowemu, ludziom mającym kredyty. Zabójczymi dla Polski operacjami finansowymi obniżył siłę nabywczą złotówki. Praca byłego premiera dla instytucji o tak marnej reputacji byłaby niewyobrażalna w jakimkolwiek kraju Europy. Choć jest normą kulturową w krajach postradzieckich o słabych, nieukształtowanych instytucjach państwa.

Reklama

>>>Marcinkiewicz - doradca, ale na niby

Są więc dwa problemy wizerunkowe: Kazimierza Marcinkiewicza i Goldman Sachs. Ta druga instytucja nie ma już czego szukać w Polsce?
Naturalne jest wynajęcie dobrej agencji PR, która zarządziłaby sytuacją kryzysową. Przed ponad 10 laty najpoważniejsza agencja tego typu wycofała się jednak z polskiego rynku. Szefostwo uznało, że nie jest to rynek zbyt głęboki, nie jest on zbyt rozwojowy. Wynajęcie agencji o najwyższej renomie w tej branży na świecie, przygotowanie na sytuację kryzysową, z jaką firma ma dziś do czynienia, stanowiłoby dla zarządu Goldman Sachs wystarczający argument dla rady nadzorczej: mamy najlepszych na pokładzie, poradzimy sobie z każdym problemem, wyjdziemy i z tego. Tak prostej odpowiedzi Goldman Sachs dziś jednak nie ma. Ale sytuacja jest do opanowania, także siłami polskimi, przy niezbędnym - z uwagi na skalę zagrożeń i skomplikowania projektu - wsparciu specjalistów z zagranicy.

Po wpisaniu hasła "Goldman Sachs" do polskiej wyszukiwarki Google pojawia się link do strony "Narzeczona Marcinkiewicza" itp.
To nie jest największym problemem. Nikt nie podejmuje decyzji wartych kilkaset milionów euro na podstawie informacji pozyskanych z ogólnodostępnych i łatwych do zmanipulowania stron internetu. Problemem jest zagranie na nosie polskiej klasie politycznej przez Goldman Sachs nieszczęsnym komunikatem o manipulacjach polską walutą. Nie dziwię się, że premier Donald Tusk nakazał ministrowi skarbu Aleksandrowi Gradowi zaniechanie wszelkich kontaktów z Goldman Sachs do czasu wyjaśnienia tych żenujących zdarzeń. Spotkanie, do którego miało dojść w Londynie między polskim ministrem skarbu a szefostwem tej firmy, byłoby wizerunkowym samobójstwem dla polskiego rządu. Samobójstwo Marcinkiewicza już się dokonało, jeszcze chwila, a podobny los spotkałby Aleksandra Grada. Donald Tusk uratował ministra skarbu przed największą wpadką w jego życiu.

Reklama

>>>Jak Goldman Sachs strzelił sobie w stopę

"Wolimy, by nasi współpracownicy nie byli aż tak aktywni medialnie, ponieważ nasza współpraca z firmami i rządem ma często charakter poufny i taka aktywność ma swoje dobre, ale i złe strony" - powiedział szef Goldmana na Europę Środkową Alexander Dibelius.
To elementarz skutecznego biznesu. Kazimierz Marcinkiewicz wraz ze swoją urokliwą partnerką na szczęście dla byłego premiera skupili uwagę na jakości ich poezji. Zostawili poważniejsze dla siebie zagrożenia z boku. Z nimi musi się jednak uporać Goldman Sachs, o ile chce jeszcze być przyjmowany poważnie w Polsce. Stratę skutecznego w prowadzeniu po korytarzach władzy "door keepera" jest w stanie przeżyć. Na odwojowanie złej reputacji będzie potrzebował o wiele więcej czasu.

*Eryk Mistewicz jest konsultantem politycznym, specjalistą public relations