Teatr F aktu TVP zafundował nam nową premierę. Tym razem o Stanisławie Mikołajczyku zatytułowaną "O prawo głosu". "Gazeta Wyborcza" zarzuca mu "czytankowość". Ja natomiast pochwalam brak łopatologi i unikanie stawiania kropek nad i. Co przez to rozumiem? Autorzy scenariusza, Robert Miętus i Janusz Petelski, nie rozstrzygnęli podstawowego dylematu byłego premiera: czy należało wracać do Polski w czerwcu 1945 r.?

Reklama

Potrafili także postawić trudne pytanie. Chodzi o ocenę ucieczki Mikołajczyka z Polski jesienią 1947 r. Jak wiadomo, pozostawił w kraju wszystkich swych współpracowników. Można więc powiedzieć, że zatroszczył się jedynie o siebie. Spośród jego współpracowników na Zachód udało się jeszcze wydostać jedynie Stefanowi Korbońskiemu i Zalewskiemu. Pozostali z jego wierną sekretarką panią Hulewicz spędzili w kazamatach bezpieki długie lata. Ta postawa nie przysporzyła na emigracji zwolenników szefowi PSL.

Autorzy, podając w wątpliwość czyny Stanisława Mikołajczyka, bardzo zręcznie i zgodnie z relacjami przedstawili jego ostatnią rozmowę z gen. Andersem. Generał starał się za wszelką cenę odwieść byłego już premiera (rozmowa miała miejsce w lutym 1945 r.) od powrotu do Polski. Wskazywał na złudność nadziei Mikołajczyka i na bezwzględność Stalina. Na uwagę zasługuje też wywód Andersa, gdy mówi o odpowiedzialności za losy ludzi, którzy za nim pójdą w kraju uwiedzeni rzekomym poparciem Zachodu. Słuchając tego, Mikołajczyk milczy. Autorzy spektaklu odpowiadają za niego pośrednio, pokazując zdjęcia pomordowanych przez bezpiekę ludowców.

Warto powiedzieć, że do dziś nie znamy ostatecznej liczby ofiar terroru politycznego w okresie wyborów i referendum. Skala represji była ogromna. Na sześć tysięcy z górą lokali wyborczych ledwie w dwustu kilkudziesięciu dopuszczono mężów zaufania z PSL. Znamienna dla odtworzenia klimatu tamtych lat jest awantura na posiedzeniu rządu pomiędzy Mikołajczykiem a Gomułką. Było to późną jesienią 1945 r. po serii morderstw działaczy Stronnictwa dokonanych przez bezpiekę. Mikołajczyk zażądał zezwolenia na posiadanie broni dla działaczy Stronnictwa i domagał się posad wiceministrów w resortach siłowych dla ludzi PSL. Gomułka odpowiedział histerycznie, oskarżając go o mordowanie komunistów w czasie wojny przez podziemie londyńskie. Ta akurat scena odtworzona jest blado. A z naszej pamięci powoli umyka fakt, że Gomułka do połowy 1947 r. był wiernym rabem Stalina i ani w głowie mu było jakiekolwiek odchylenie nacjonalistyczne, o które później był oskarżany. Z długiego letargu przebudził się, gdy na wszystko już było za późno.

Reklama

Mdła jest też scena prezentująca jedną z ostatnich rozmów Mikołajczyka z Churchillem. Warto było pokazać przy tej okazji skalę dyktatu sojuszniczego i chęć odfajkowania za wszelką cenę problemu, któremu było na imię: zdrada Polski. Czyli kraju, który nie tylko pierwszy chwycił za broń w 1939 r., lecz także, fakt mało znany, nie posłuchał syrenich śpiewów Hitlera. Ten ostatni chciał, pamiętajmy, jeszcze zimą 1939 r. mieć u boku armię polską w czasie inwazji na ZSRR. Gdy Fuhrer oburzony na Warszawę odwrócił sojusze, Stalin pospieszył mu z pomocą, zagarniając pół Polski.

Uważam, że takie spektakle powinny być szkołą historii. Nie tylko ku pokrzepieniu serc, lecz także ku przestrodze dla następnych pokoleń.

Mimo wskazanych słabości chwalę autorów. Nadzwyczajne słowa uznania należą się Adamowi Ferencemu. Przeistoczył się w Mikołajczyka tak dobrze, że ludziom znającym dawnego szefa ludowców mogło się wydawać, że to on przemawia z archiwalnych zapisów.