Najpierw, bo dla opisu sytuacji przyjęto nazbyt moralizatorski punkt widzenia. Oczywiście, każdy z Trójki składa lekko dlań upokarzający hołd wasalny. Ale też warto pamiętać, że przy dzisiejszym modelu polskiej polityki, poza hołdem lennym złożonym Tuskowi albo Kaczyńskiemu - realnego życia w polityce nie ma. Trójka wybiera więc po prostu realizm ponad dumę. Co jednak ważniejsze – wbrew licznym analizom- w operacji "Trójka” nie należy się doszukiwać ani jakichś mitycznych "skrętów PO w prawo albo w lewo”, ani też upatrywać jakiegoś ukrytego potencjału, który miałby dodać rządzącej partii nowych sił, idei albo ciekawych inicjatyw. Pani Huebnerowa nie wpłynie na europejską politykę PO, a pan Krzaklewski nie stworzy w niej nurtu nowoczesnego syndykalizmu. W ogóle Trójka nie wpłynie przecież w obozie Tuska na nic. Z ich powodu PO nie będzie przechodzić ani istotnych przemian, ani ideowych perturbacji. Najwyżej trochę działaczowskiego zamętu na trzeciorzędnym dla Tuska Podkarpaciu.
Bo w kategoriach czystej polityki operacja "Trójka" ma tylko jeden wymiar: jest to operacja ściśle dywersyjna. Machiavelli w "Sztuce wojny" zauważał, że: "siły przeciwników bardziej umniejsza strata tych, którzy uciekną, niż nawet tych, którzy zostali zabici”. Tę maksymę stosował niegdyś Kaczyński, biorąc Gilowską, Religę czy Mojzesowicza. Może w tamtym przypadku taktyka ta była nie dość klarowna, bo szef PiS-u stanął wówczas wobec prawdziwej kadrowej katastrofy, gdy nieoczekiwanie dla niego samego obywatele kazali mu rządzić. W przypadku Tuska jest to już czysta taktyka walki. Krzaklewski ma posiać solidny zamęt w głowach licznych socjal-klerykalnych wyborców z Podkarpacia i zakłócić spodziewane zwycięstwo PiS-u w pierwszorzędnym dla tej partii regionie. Cimoszewicz ma ostatecznie pogrzebać marzenia o jedności lewicy. A Huebnerowa – odebrać Kwaśniewskiemu i jego ludziom ostatnie nadzieje na ponowne zaistnienie kiedykolwiek w przyszłości. Trójka wykonuje więc misję czysto negatywną, która ma na celu osłabienie istniejącej realnie, albo możliwej w przyszłości konkurencji dla władzy Tuska. I to niezależnie od skutków tej misji dla bieżącej pozycji PO. Jest przecież dość prawdopodobne, że wyczuwalny dla publiczności oportunizm całej operacji będzie miał nie najlepszy wpływ na reputację partii, a najświeższe badania opinii zdają się już potwierdzać taką właśnie hipotezę.
Rzecz jest warta głębszego namysłu, bo rzuca światło na ciekawy kierunek przekształceń polskiej polityki. Inaczej niż w dawnych latach uwaga przywódców nie jest skoncentrowana na hodowaniu własnego wielkiego drzewa, ze stabilnym konarem i głębokim zakorzenieniem. Tak niegdyś były budowane demokratyczne partie, a w Polsce niedościgłym tego wzorem była w dawnych latach endecja. Przywódcy tacy jak Tusk zdają się zupełnie nie wierzyć w to, że mogliby potrafić coś takiego zrobić. Dlatego z lekceważeniem myślą o tzw. ”partyjnej pracy u podstaw”, wolą w swych partiach ludzi miernych od wybitnych, wzruszają ramionami na to, czy ktoś jest za eutanazją albo przeciw, a pieniądze i czas przeznaczone na budowę partyjnych think- tanków lub związanych z partią stowarzyszeń i instytucji, uważaliby za stracone. Wszystkie te wysiłki uważają zresztą za nadto żmudne i trudne do podjęcia. Ich uwagę przykuwają raczej drzewka posadzone przez przeciwników: co by tu jeszcze zrobić, by stały się jeszcze bardziej karłowate i rachityczne? Stąd kampania negatywna - jako priorytet przedwyborczy. Stąd dywersja - jako pożądana taktyka działania. Stąd wreszcie minimalizm - jako polityczna cnota. PO nie musi być według Tuska ani piękna, ani silna, aby wygrywać. Trzeba tylko dopilnować, aby wszyscy inni byli brzydsi i słabsi.

Reklama