Ci, którzy dostali się do parlamentu, całą energię, pomysłowość, inwencję twórczą skupiają na dwóch rzeczach - na droczeniu się z konkurencją polityczną i obijaniu jej niczym treningowy worek oraz przymilaniu się szefostwu partii czy klubu parlamentarnego, aby nie wypaść z obiegu na przyszłą kadencję.
Niektórzy tylko robią coś dla "rodzinnej ziemi" - swojego powiatu, miasteczka, wsi. Głównie po to, aby w najbliższych wyborach zasłużyć na ponowne poparcie "swego terenu", który jak wiemy nie zawsze jest tożsamy z miejscem zamieszkania parlamentarzysty.
"U nas w PO co najmniej połowa ludzi związana jest z jakimś biznesem. Większość startowała do Sejmu i Senatu tylko po to, żeby na fundamencie pozycji "Pana Posła" lub "Pana Senatora" dynamiczniej i z mniejszymi przeszkodami rozkręcać swoje interesy. Co bystrzejsi, zaraz po wygranych wyborach przepisali je na żony, mężów, siostry, braci, matki, kuzynów lub innych pociotków" - powiedział mi w zeszłym roku członek PO, jeden z nielicznych, klasycznych "chudopachołków", czyli człowiek żyjący z urzędniczej pensji, zanim dostał się do parlamentu.
"To przecież nie nowość. Tak jest od blisko 20 lat" - odpowiedziałem swemu rozmówcy. "To pewnie prawda" - odparł. Ale PO szła do wyborów głosząc, że jest przeciwieństwem PIS-u i jego koalicjantowi, partią ludzi czystych rąk, transparentną pod każdym względem. I dlatego tak mnie boli, kiedy kiedy słucham klubowych kolegów. Ich rozmowy niemal w całości obracają się wokół ich biznesów.
"Co się któremu powiodło i jakie przyniosło zyski" - mówił mój rozmówca z PO. Myślałem, że jest trochę nie sprawiedliwy, że tak uogólnia. Trochę przewrażliwiony i dlatego tak jednostronnie słyszy treść rozmów. Dziś muszę mu przyznać rację. PO różni się tylko tym od innych ugrupowań politycznych mających w Polsce władzę, że w tej partii nasycenie biznesem jest niewspółmiernie większe niż u poprzedników.
A niektórzy jawnie głoszą, że pieniądze i dobra materialne są dla nich ważniejsze niż jakaś tam "polityka". Do nich należy szef klubu senackiego PO Marek Rocki. Dziś jawnie zbuntował się przeciw zamierzeniom kierownictwa partii, które zapowiedziało, że jej parlamentarzyści będą musieli pozbyć się akcji i udziału w spółkach.
"Tak?" - powiedział Rocki. "To już wolę rzucić legitymację partyjną".