"Nie ma między nami chemii. A ona w futbolu jest tak ważna jak umiejętności" - tak ponad pół roku temu w redakcji DZIENNIKA Leo Beenhakker tłumaczył, dlaczego nie zabrał na mistrzostwa Europy najlepszego strzelca polskiej ligi Pawła Brożka. Święte słowa. Po kolejnej kompromitacji jego drużyny w Belfaście (wcześniej daliśmy plamę podczas mistrzostw Europy oraz w meczu ze Słowakami) jest już całkowicie pewne, że nie ma też chemii między Don Leo a zespołem.

Reklama

Widać wyraźnie, że Holender jest wypalony i po prostu nie ma serca do pracy w Polsce. Przyznał w jednym z wywiadów, że czuje się tu źle i stara się ograniczyć swój pobyt w naszym kraju do niezbędnego minimum. Kiedy zatem tylko może, wyrywa się do swojego domu w Belgii, skąd ma bliżej do nowej pracy w Rotterdamie. Podjął ją zresztą mimo braku zgody szefa PZPN. To jest sytuacja kuriozalna i powinna zostać jak najszybciej rozwiązana. Dla naszego dobra i Beenhakkera również.

Po co mamy czuć się obrażani przez człowieka, którego jeszcze niedawno nosiliśmy na rękach? Po co mamy znęcać się nad trenerem, który przez jakiś czas był dla wszystkich piłkarskim guru? Lepiej zachować dobre wspomnienia i mimo wszystko jakąś cząstkę mitu Leo Beenhakkera. Pamiętać o pierwszym w historii awansie do finałów mistrzostw Europy czy fantastycznym meczu z Portugalią. Nic, zwłaszcza w dyscyplinie tak dynamicznej jak futbol, nie trwa jednak wiecznie.

Ta drużyna potrzebuje nowego bodźca, kogoś z takim entuzjazmem, jaki miał do tej pracy... Leo Beenhakker kilkanaście miesięcy temu. Tu nie chodzi tylko i wyłącznie o to, że przegraliśmy jakiś mecz. Teoretycznie możemy przecież nawet z takich tarapatów wyjść obronną ręką. I jednak awansować do finałów mistrzostw świata. W naszej grupie wszyscy są równie słabi i walka o awans będzie się toczyć do ostatnich, jesiennych meczów. Trudno jednak uwierzyć, że w tym układzie, z tak zniechęconym trenerem będzie to realne.

Reklama

Mówiąc wprost: Leo męczy się z nami, a my z nim. Czas z tym skończyć. Obie strony nie powinny szukać na siebie haków i zastanawiać się, ile można na tym stracić lub zarobić. Wypada usiąść do stołu i dogadać się. Tak jak robi się na całym świecie. Rozwiązanie umowy o pracę z trenerem po ponad dwóch latach pracy nie jest bowiem przejawem jakiegoś cywilizacyjnego zapóźnienia. To zwykła rzecz, a najlepiej wie o tym Leo, który podczas czterdziestu lat swojej pracy nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej.