Były premier Jarosław Kaczyński wyspecjalizował się w krytykowaniu polskiej polityki zagranicznej prowadzonej przez rząd Donalda Tuska. Mówi, że to polityka degradacji, autodestrukcji, klientelizmu. I tak dalej, i tak dalej. W tym wszystkim trudno zgadnąć, co były premier ma na myśli i czego oczekuje. Czy tego, by Polska dostała kawałek ziemi niemieckiej? Albo, żeby premier Tusk tupnął nogą i tarcza antyrakietowa nagle znalazła się u nas? A może jest przekonany, że to przez polskie zaniechania tarczy jeszcze nie mamy? I czy w końcu nie widzi tego, że prezydent Barack Obama nadal nie jest zdecydowany, co w tej sprawie zrobić?

Kłopot w tym, że dzięki takim wypowiedziom do polityki zagranicznej wkrada się ostatnio chaos. Kompletnie niepotrzebnie. W poprzednich latach, gdy polityką zagraniczną kierował Jarosław Kaczyński, opozycja również krytykowała. Ale nie wszystko, jak leci, tylko konkretne osoby. A osoba w resorcie spraw zagranicznych była akurat kontrowersyjna. Minister Fotyga robiła różne dziwne rzeczy.

Rząd i samego Donalda Tuska będzie można krytykować, jeśli okaże się, że nic nie wywalczyliśmy. Żadnego stanowiska. Ani dla Buzka, ani dla Cimoszewicza czy Sikorskiego. Choć jeśli chodzi o tego ostatniego, to snujemy raczej marzenia podobne do tych o locie na Księżyc. Bo w walce o fotel szefa NATO znacznie większe szanse ma Duńczyk, Rasmussen.

I tu znów sporo jest niekonsekwencji w działaniu Prawa i Sprawiedliwości. Bo jeśli z jednej strony potępia w czambuł politykę zagraniczną tego rządu, to po co z drugiej strony mówi, ustami Jarosława Kaczyńskiego, że Sikorski powinien być szefem NATO. Bo jeżeli to rzeczywiście tak nieudolny minister, to jak miałby poradzić sobie w roli szefa NATO?

Nasi politycy są niekonsekwentni. Gorsza sprawa, że słucha ich świat. W każdym razie uważnie słuchają przedstawiciele ambasady. Ale w polityce zagranicznej nie pomagają nam też sąsiedzi, Czesi. I nie chodzi tylko o to, że co chwila zmieniają zdanie. Prezydent Kaczyński do niedawna był mocno zaprzyjaźniony z prezydentem Vaclavem Klausem. Jak chce więc przekonywać zagranicznych polityków do Radka Sikorskiego, skoro nie potrafi nawet nakłonić swojego najbliższego przyjaciela, by nie wydawał z siebie dziwnych pomruków. Tak, jak to zrobił ostatnio. Vaclav Klaus był w Polsce i promował swoją prywatną książkę na oficjalnej konferencji u prezydenta. Nie przypominam sobie podobnego przypadku z jakimkolwiek innym prezydentem w roli głównej. Od Klausa można by teraz oczekiwać, że skoro już promuje za naszym pośrednictwem swoje dzieło, mógłby wesprzeć kandydaturę polskiego ministra.

Wydawałoby się, że szczyt w Pradze będzie kolejną odsłoną kłótni o krzesła. Bo prezydent nagle zdecydował się na wyjazd, mimo że panowie byli ponoć wcześniej dogadani. Prezydent miał jechać tylko do Strasburga, a premier do Pragi. Ale skoro najpewniej nie dojdzie do skutku spotkanie Lecha Kaczyńskiego z prezydentem Obamą w Strasburgu, to nasz pan prezydent chce podjąć kolejną próbę w Pradze właśnie. W całej tej układance dobre jest to, że premier Tusk przywdział maskę spokoju. Chociaż pewnie w środku się zagotował. I sam do Pragi uda się samochodem, a pan prezydent - samolotem. I tym sposobem Barack Obama poda rękę dwóm fajnym gościom z Polski.













Reklama