MACIEJ WALASZCZYK: Dlaczego od kilku lat wchodzi pan w ostre polemiki, dlaczego używa pan tak ostrego języka, często posługując się sformułowaniami dość krzywdzącymi dla oponentów politycznych?
STEFAN NIESIOŁOWSKI: Jest to kwestia stylu, formy, ale również treści. Są różne upodobania, różne gusta, jednym się to podoba, a innym nie. Moim zdaniem te sformułowania rzadko kiedy są krzywdzące lub niesprawiedliwe, choć oczywiście może zdarzyć się inaczej. Każdy ma inną ekspresję i inny sposób mówienia. Są politycy, którzy mówią w sposób niedookreślony, niejednoznaczny i nie są w stanie sformułować ostrzejszej opinii. W mojej ocenie jest to złe. Ja piętnuję zjawiska negatywne i nie jest tak, że w stosunku do każdego oponenta i w każdej dyskusji formułuję bardzo ostre sądy. Wypowiadam je tylko w tych sytuacjach, kiedy uważam, że moi przeciwnicy na takie sądy zasługują. Nie jest moją winą, że odnosi się to do PiS, którego działalność uważam za wybitnie szkodliwą dla Polski.

Reklama

Co pana najbardziej drażni i pobudza do polemiki?
Jestem bardzo wyczulony na obłudę, a obóz PiS z wszystkimi jego przybudówkami jest wielkim festiwalem obłudy. Stąd się biorą moje sformułowania. Kiedyś dotyczyły one postkomunistów.

No właśnie, kiedyś w polemikach występował pan ostro przeciw SLD. Walcząc z zagrożeniem postkomunizmem, przestrzegał pan przed „recydywą PRL”. I jako znany wówczas polityk ZChN stawał pan w obronie życia poczętego i atakował zwolenników aborcji. Tymczasem to m.in. PiS przyczyniło się do obalenia tego postkomunizmu.
Oceniam to dokładnie odwrotnie. Jeśli chodzi o ochronę życia poczętego, byłem rzecznikiem kompromisu. Proszę zwrócić uwagę, że oczywiście ostro mówiłem o zwolennikach aborcji na życzenie, ale byłem jednym z tych, którzy negocjowali, a potem bronili i uchwalili obowiązujący dziś kompromis w tej sprawie. Nigdy nie krzyczałem na swoich przeciwników „mordercy”, by nie mieć w tej sprawie nic więcej do zaproponowania. Brałem udział w trudnych negocjacjach i twierdzenie, że jedynie ostro atakowałem zwolenników, aborcji jest jednostronne.

Ale chodzi tu głównie o postkomunizm i lewicę, która postrzegała pana wówczas tak, jak dziś postrzegany jest pan przez PiS.
Uważam, że to m.in. Kaczyński doprowadził do dwukrotnej politycznej klęski prawicy. Najpierw doprowadził do tego, że połowę z całych 20 lat wolnej Polski rządzili postkomuniści. Obalając rząd Hanny Suchockiej, zafundował nam cztery lata rządów lewicy, a potem 10 lat prezydentury Kwaśniewskiego. Potem to Kaczyński doprowadził do upadku AWS i zafundował z powrotem cztery lata rządów postkomunistów.

„Cechą Stefana Niesiołowskiego jest wielka lojalność wobec drużyny, w której gra”, jak powiedział jeden z pana byłych kolegów z ZChN. Nietrudno zauważyć, że jest pan bardziej lojalny wobec drużyny politycznej niż swoich przekonań.
Było tak w nielicznych przypadkach. Tylko czasem jest tak, że głosuję za rozwiązaniem, które jest uzasadnione politycznie, choć serce nakazuje głosować inaczej. Są to jednak rzadkie przypadki. Jeśli jest się 20 lat w polityce, często w różnych koalicjach, to może zdarzyć się taka sytuacja, ale są to wyjątki.

Ponad 17 lat temu w moim liceum odbyło się spotkanie z panem jako posłem ZChN, po którym licealiści wychodzili oburzeni, mówili o panu „oszołom”, „co on gada”, pukali się w czoło. Dziś są wyborcami Platformy, a pan jest jej wyrazistym politykiem – to jednak wielki paradoks.
Nie pamiętam tego sporu z młodzieżą, trudno mi się więc odnosić do tego, jak ludzie reagowali.

Oni reagowali na to, co wówczas rozgrzewało głowy. Aborcja, spór o PRL, zagrożenie postkomunizmem, dominacja Kościoła. Oni się z tym nie zgadzali.
To były epitety, którymi obrzucali mnie moi przeciwnicy, a które w tym okresie się przyjęły i które są niezasłużone.

Reklama

Ale krytykował pan porozumienia Okrągłego Stołu.
Nigdy nie podważałem znaczenia Okrągłego Stołu. Negowałem tylko to, że w Polsce postkomuniści uzyskali zbyt daleko idące przywileje, że nie było dekomunizacji, ale było to następstwem późniejszych rządów. Nigdy też nie oceniałem tego porozumienia jako układu elit PRL ze swoimi agentami.

Każdy głos krytyczny wobec rządu traktuje pan jak poparcie dla PiS. Trudno się nie zgodzić z Bronisławem Wildsteinem, że uniemożliwia to dyskusję i ustawia polemistę od razu w obozie Kaczyńskich, gdy wcale nie musi tak być.
Jednak często tak jest i staram się to uzasadniać. Wildstein jest klasycznym przykładem dziennikarza, który stoi po stronie PiS.

Może tylko po stronie tych racji, przekonań i pewnych spraw?
We wszystkich ważnych sporach politycznych, które mamy w Polsce, mamy grupę dziennikarzy, którzy powtarzają dokładnie to, co mówi Kaczyński. Jeśli Wildstein się oburza, to niech się broni i niech uzasadni, dlaczego tak nie jest. Niech przytoczy jakiś własny głos, w którym atakowałby Kaczyńskiego i miał od niego odmienne zdanie. Tymczasem jest grono publicystów, którzy jak na komendę mnie opluwali, po tym jak Kaczyński oskarżył mnie o donoszenie na kolegów. Byli też oczywiście dziennikarze, którzy przez lata wspierali Unię Wolności, i również tak ich wówczas identyfikowałem i nazywałem. Byli też tacy, którzy wspierali postkomunistyczną lewicę.

Są też tacy, którzy wyraźnie wspierają Platformę Obywatelską. Pan tego nie widzi?
Tak, są również tacy, ale nie tak wyraźni jak propisowscy.

A można gdzieś zobaczyć Stefana Niesiołowskiego bardziej zrelaksowanego, który nawet jeśli ma oponentów pod ręką, to nie wchodzi z nimi w zwarcie?
Taką formułę prezentuje program „Kawa na ławę” i nie ma tam niczego, co by się kłóciło z tym, o co pan pyta. Taki mam temperament i sposób mówienia. Jeśli miałbym mówić w taki sposób jak (nie chcę nikogo dotykać tym porównaniem) nauczyciel na seminarium akademickim, to ktoś mógłby pomyśleć, że coś jest ze mną nie tak. Moim zdaniem nie przekraczam granicy ordynarności czy brutalności, choć przyznaję, że czasem mówię za mocno. Ale jestem również niesłychanie ostro atakowany. Na przykład Łukasz Warzecha z „Faktu” wzywał do wyeliminowania mnie z polityki, a kilku innych dziennikarzy pisało o mojej „nikczemnej przeszłości”. Muszę więc się bronić.