Ten rząd od pierwszych minut i godzin urzędowania wypisywał sobie na czołach hasło kampanii wyborczej Platformy - "spokój, szacunek, budowanie". Pamiętam, jak w początkach urzędowania któregoś poranka, tuż przed radiową rozmową, zapytałem jednego z najważniejszych ludzi rządu i Platformy: "A co będzie waszym wielkim projektem, wielkim dziełem tego rządu?", i usłyszałem "Czasy wielkich projektów się skończyły, teraz trzeba po prostu dobrze rządzić".

Reklama

>>> Sakiewicz: rząd Tuska. Wyszło jak zawsze

Ten gabinet miał być gabinetem projektów małych kroczków, ostrożnych, takim rządem "ścibolenia", jak w którymś z wywiadów powiedział Donald Tusk. Małe kroczki miały przynieść wielkie czyny, a ze "ścibolenia" miał rodzić się efekt może mało spektakularny, ale za to trwały. Czy się zrodził? Jak dotąd jedynymi naprawdę trwałymi dziełami tego rządu (o ile w naszym kraju cokolwiek może być trwałe) wydają się być reforma emerytur pomostowych i uzawodowienie armii. Wiem, że to drugie idzie jak po grudzie, że nie ma pieniędzy itp. itd., ale wydaje się, że ciężko będzie komukolwiek zrobić zwrot o 180 stopni i wprowadzić ponownie obowiązkowy pobór. Oby podobnie było z odważnym i bardzo potrzebnym projektem reformy emerytur mundurowych - jeśli rządowi starczy pary, by go przeprowadzić, to zasłuży bez wątpienia na oklaski i będzie się miał czym chwalić.

W rządowej chwalbie na pewno usłyszymy dużo podniosłych i dumnych zdań o skutecznej walce z kryzysem i dziele wprowadzenia do strefy euro. Z oboma tymi kwestiami jest trochę tak jak z chwaleniem dnia przed zachodem słońca. Dziś wydaje się, że strategia uspokajania i opowiadania o tym, że ,,na całym świecie wojna", a ,,polska wieś zaciszna i spokojna", mimo że czasami wydawała się naiwna, przyniosła całkiem nie najgorsze rezultaty. Polacy nie przejęli się zanadto kryzysem, nie rzucili się do banków i nie przestali kupować - co niepięknie acz fachowo nazwać można nieobniżeniem popytu wewnętrznego i zachowaniem konsumenckiego optymizmu. Co do euro - to jak się zdaje - dla rządu ważniejsze jest gonienie niż łapanie tego króliczka, bo gdyby rzeczywiście gabinet dysponował zarówno niepodważalnymi argumentami, jak i wolą dogadania się w tej sprawie z opozycją, to nie zacząłby od nieoczekiwanego - nawet dla wielu ministrów - ogłoszenia pomysłu na euro w 2011 roku, tylko najpierw podzielił się swymi zamierzeniami z konkurentami i spróbował zbudować wokół tego pomysłu ogólnopolityczny konsensus. Tak nie mamy ani euro, ani zgody i trudno uznać całe to przedsięwzięcie za przygotowane i przeprowadzone bardzo udatnie.
__________________________
PRZECZYTAJ TAKŻE:
>>> Król: Na 500 dni daję rządowi trójkę z plusem
>>> Rychard: 500 dni rządu. Jest co świętować