Pomysł, by becikowe dostały tylko kobiety, które w czasie ciąży regularnie chodziły do ginekologa to absurd, który w konkursie najbardziej absurdalnych pomysłów naszych polityków uplasowałby się w pierwszej dziesiątce. Ministertswo Zdrowia, które firmuje to szaleństwo, na pewno nie kieruje się chęcią poprawy sytuacji Polek. Przeciwnie, tylko ją komplikuje. Zupełnie nie przemawia do mnie argument, że tego typu resortowe pomysły mają bronić losów nienarodzonych dzieci.
Nie podoba mi się, że politycy tak bardzo chcą ingerować w naszą prywatność. Owszem, to dobrze, że próbuje się dodatkowo motywować kobiety, by dbały o siebie i odwiedzały ginekologa. Ale to nie może być jedyne kryterium przyznawania ludziom pieniędzy.
Poza tym takie uzależnienie wsparcia od dokumentacji lekarskiej sugeruje, że ministerstwo nie do końca ufa nam, kobietom. Wydaje mi się, że rozsądne kobiety, a takich jest większość, chcą dla swoich dzieci i siebie jak najlepiej.
Tym bardziej uważam, że becikowe w roli nagrody za zestaw papierów jest kłodą rzucaną pod nogi. Jedyny logiczny powód, dla którego ten przepis w ogóle został wymyślony? Myślę, że tylko po to, by tych świadczeń wypłacać jak najmniej. Bo niestety spora grupa kobiet nie będzie teraz spełniała wszystkich kryteriów przyznania becikowego. I nie będzie to efekt ich złej woli. Chodzi o ministerialne kryterium, by kobieta zgłosiła się do lekarza po raz pierwszy najpóźniej w 10. tygodniu ciąży. To już absurd totalny. Bo w końcu kobiety nie są zaprogramowanymi automatami. I nie zawsze wiedzą od razu, że są w ciąży. Bywa, że matkami zostają kobiety bardzo młode lub bardzo dojrzałe, które nie spodziewały się dziecka. Orientują się, że nimi zostaną dużo później. Wtedy, jak rozumiem, na becikowe jest już za późno.
Jednym słowem, największe szanse na pomoc od państwa mają zdrowe kobiety w idealnym wieku rozrodczym, na tyle zamożne, by regularnie kontrolować się u lekarza. Inne, te w gorszej sytuacji materialnej, są z góry na przegranej pozycji.
Takie rozwiązanie na pewno będzie nabijało kieszenie prywatnym ginekologom. Bo kobieta wcześniej czy póżniej stanie przed wyborem: albo wizyta w prywatnym gabinecie za spore pieniądze, albo długie tygodnie czekania na przyjęcie u państwowego lekarza.
Gdyby rzeczywiście ministerstwu zależało na ułatwieniu życia kobietom, to zaczęłoby od radykalnego skrócenia kolejek przed gabinetami w przychodniach. Tymczasem w ogóle się tym nie zajmuje. Dlatego dla mnie to całe zamieszanie jest przejawem fałszywej troski. Państwo tworzy kolejny, zupełnie nieżyciowy przepis, który będzie tylko skłaniał niektórych lekarzy do nadużyć.
Takie ograniczenie to dodatkowe upodlanie ludzi, którzy pomocy potrzebują. Już samo becikowe trudno uznać za wystarczającą pomoc. Moim zdaniem to systemowe rozwiązanie nie zostało do końca przemyślane. O wiele większe pieniądze powinny trafiać tylko do osób najbardziej potrzebujących.
Ministerstwo Zdrowia ma mnóstwo pilniejszych problemów na głowie. Wystarczy wspomnieć o nieruszonej reformie systemu opieki zdrowotnej, o zadłużonych szpitalach. Zamiast tego resort zdrowia woli utrudniać życie zmęczonym, upodlonym kobietom. Pierwotnie becikowe miało być za urodzenie dziecka. Teraz jest za zestaw lekarskich dokumentów. To próba wycofania się z tego zasiłku. Nie widzę innego sensu tych zmian.