Wykształcenie filozoficzne, pieniądze i brak przywiązania do własnego wizerunku - takiego, jaki mieli choćby ś.p. Bronisław Geremek czy żyjący jeszcze Tadeusz Mazowiecki, Marek Jurek, Bronisław Komorowski, Lech Kaczyński (ludzie poważni lub przynajmniej do powagi pretendujący, więc łatwi do zranienia. Bezradni w naszej nowej epoce postpollityki i wizerunkowej rzeźni) - wszystko to czyni z Janusza Palikota prawdziwą maszynę do zabijania. Forpocztę nowej - postracjonalnej, postpolitycznej - epoki w rządzeniu tłumem. Nawet jeśli ta epoka wciąż jeszcze będzie się ukrywała pod imieniem demokracji albo republiki, to demokracją ani republiką nie będzie. W żadnym ze znanych nam sensów. Palikot to wie i jako pierwszy do tej nowej epoki się przygotowuje.

Reklama

Zdolność (uzyskana dzięki czytaniu filozofii współczesnej i współczesnej literatury) do samoponiżania się przy okazji poniżania innych, sprawia, że Janusz Palikot wyprzedził zarówno Jacka Kurskiego, jak też - o wiele długości - swojego partyjnego kolegę Stefana Niesiołowskiego. Niesiołowski po prostu anachronicznie się pieni, daje prowokować, wychodzi z siebie, a nie na zimno projektuje ataki, w których Palikot działa na zasadzie kamikaze, żywej torpedy. Tak sam się traktuje.

Palikot jest cieniem nadchodzącego z przyszłości postdemokratycznego Nerona, cesarza-poety (nawet jeśli kiepskiego), cesarza-filozofa (nawet jeśli bez publikacji), który ostatecznie, nie mogąc się spełnić w poezji ani w filozofii spełnia się w malowniczych parapolitycznych happeningach. A już szczególnie takich, od których zapłonie miasto. Palikot tak dalece pogardza tłumem, że nie ma wobec niego żadnych zobowiązań i może nim manipulować bez żadnego oporu. Mam nadzieję, że epoka postdemokratycznych Neronów nie nadejdzie, ale z drugiej strony widzę, że ona już nadeszła we Włoszech, we Francji, w Wenezueli... więc czemu Polskę miałaby oszczędzić.

Palikot jest za dobry, zbyt skuteczny, więc bez trudu przykrył rachityczną polską politykę partyjną, politykę nieudolną, ale wciąż jeszcze demokratyczną. Zabiera czas - nie tylko swoim wrogom, ale też swoim partyjnym kolegom i liderom. Pytanie, czy oni ten czas, gdyby Palikot im go nie zajął - zużyliby na rządzenie Polską albo na bycie merytoryczną opozycją? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Nikt z nas nie potrafi. I to jest największa siła Palikota. Skoro tradycyjni politycy nie potrafią nas przekonać, że zapewnią nam skuteczne rządy, on przynajmniej dostarcza nam rozrywki totalnej. Która jednych prowokuje do śmiechu innych do szalonej wściekłości, ale niewielu pozostawia obojętnymi.

Reklama

Polskiej polityce oczywiście należą się wakacje od Palikota. Zbigniew Chlebowski właśnie je zasugerował. Sam Palikot jakiś czas temu zapowiedział, że przynajmniej przez cały najbliższy czerwiec zajmie się mecenatem sztuki, a nie atakowaniem PiS-i i prezydenta. Bez Palikota, cóż poczniemy wówczas, ten człowiek był dla nas jakimś rozwiązaniem. Czy polska polityka, uwolniona od samoświadomego barbarzyńcy z Biłgoraja, wykaże się merytorycznością? Czy pustka po Palikocie nie będzie wypełniana przez dziesiątki jego nieudolnych naśladowców w partyjnych mundurach PO, PiS-u czy SLD?

Nie mam takiej pewności. Ale wtedy nie będę się dziwił, jeśli Palikot wróci z Biłgoraja i rozpieprzy polską politykę do końca. No cóż, można powiedzieć, że będzie w prawie. Jak - zachowując wszelkie proporcje - Piłsudski powracający z Sulejówka, żeby po nieco dłuższych wakacjach rozpieprzyć do końca nieudolnie raczkującą demokrację Drugiej RP.