Jeśli dziś jest 7 maja a wciąż nie wiemy, według jakiego scenariusza odbędą się (lub nie) obchody wyborów 4 czerwca 1989 roku, to jeden wniosek możemy wyciągnąć na sto procent: mamy klapę. Powiedzmy to sobie szczerze, bo jesteśmy przecież dużymi chłopcami i poważnymi dziewczynkami. Tę rocznicę przegraliśmy. Nie przypomnimy światu o potężnym wyłomie w gmachu komunizmu dokonanym przez Polaków na 9 miesięcy przed upadkiem muru berlińskiego. Nie będzie megaeventów muzycznych ani wizyt wielkich tego świata. Gra wciąż się toczy, ale już o stawkę dużo mniejszą – o godne w miarę obchody na skalę wyłącznie polską.
Dobrze byłoby i tego nie zepsuć. Choć tak naprawdę to warto się zastanowić, dlaczego tak się stało. Bo przecież ludzie dziś dzierżący ster państwa (i opozycji) mają wszelkie powody, by raczej przesadzać z hucznością tych obchodów, niż narażać się na zarzut zawalenia sprawy. A jednak – Donald Tusk nie zrobił wiele, by przekonać nas, że naprawdę starał się, by hymn pochwalny na rzecz 4 czerwca wybrzmiał głośno. Mam wrażenie odwrotne. Że gdy okazało się, iż impreza nie wypala, zaczęto poszukiwanie pretekstu, dzięki któremu można by rakiem wycofać się z obietnic, jak to będzie pięknie i solidarnościowo. Pretekstu dostarczyli stoczniowcy zapowiadający towarzyszące obchodom demonstracje i zadymy. Przepraszam, ale czegoś tu nie rozumiem. Od kiedy to demonstracja, nawet najostrzejsza, jest dla władzy przeszkodą do świętowania? Czy to reżim jakiś mamy czy kraj demokratyczny, gdzie najgłośniejszy nawet protest jest rzeczą całkowicie normalną? Pozostańmy więc przy słowie „pretekst”.
Ma to wszystko wyjątkowo gorzki smak. Ma w sobie coś z takich zachowań politycznych jak ojcobójstwo mentora, jak wyparcie się własnych korzeni. Bo jeśli nawet ludzie „Solidarności” z tego młodszego rzutu, dla których triumf czerwcowy był przeżyciem pokoleniowym, jeśli oni nie cenią tego święta, to może ono w ogóle nie jest ważne? Może ten dzień przede wszystkim zamykał PRL, a nie naprawdę otwierał wolność? Ale gdy rzucam tę myśl starszym koleżankom i kolegom, z tego samego co Tusk pokolenia, z tego samego nurtu „Solidarności”, rzucają się na mnie ze złością. I wołają: „Nie, to był dzień wielki, dzień zwycięstwa. To się już nigdy nie powtórzyło”. No dobrze, a więc dlaczego tak po macoszemu traktowany? Państwo wybaczą, dziś nie mam odpowiedzi.