Przerażeni beznadzieją swoich partii działacze PiS i SLD, a z drugiej strony napompowani pychą i samozadowoleniem ludzie PO mówią, że potęga partii Tuska będzie trwać długo. Wiecznie, czyli więcej niż jedną kadencję. Wiecznie, czyli tak długo, że w rękach tej partii jednocześnie będzie większość w parlamencie, samorządach, swój prezydent, a nawet kolegium IPN.
Wierzą w to i zwolennicy i wrogowie. Jawi im się wizja polskiego odpowiednika meksykańskiej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej. A ta, jak wiadomo, rządziła kilka dekad. Nawet specjalnie nie musiała fałszować wyborów - ot tylko tak troszeczkę dla kosmetycznego efektu. Ale w sumie była wybierana dobrowolnie, bo nie było sensu marnować głosów na beznadziejną konkurencję. Niemal jak dziś w Polsce.
Tak wygląda dziś Platforma Obywatelska. Jej naprawdę wystraszeni przeciwnicy - głosząc już wizję miękkiego autorytaryzmu - próbują jednak znajdować jakieś symptomy słabości imperium Tuska. Coś tam wymyślają - a to przegrana na Podkarpaciu, a to klapa w Olsztynie, a to jednoosobowa secesja senatora Zaremby. W istocie słabe to pocieszenia, bo daj Boże takie klęski PiS-owi, a zwłaszcza SLD. Gdyby tylko takie problemy miał prezes Kaczyński i przewodniczący Napieralski to mogliby się zaliczyć do najszczęśliwszych przywódców politycznych świata.
Co innego jest zarodkiem klęski Platformy. To jej wyborca. Ten zakochany dziś bez pamięci w Tusku, Schetynie, Komorowskim, Palikocie i Niesiołowskim. Bo śmiejemy się częstokroć z większości naszych polityków, że zdążyli w ciągu ostatnich kilkunastu lat wiele razy zmienić legitymację partyjną. A wyborcy to nie? Oni tak samo. Czy znacie Państwo kogoś - poza jakimiś PSL-owskimi dziadkami i pojedynczymi sierotami po PRL - kto od 1989 głosuje na tę samą partię? To nawet fizycznie niemożliwe, bo od tamtej pory ostało się tylko Stronnictwo Demokratyczne.
Polski wyborca jest przyzwyczajony do tego, by co wybory oddawać głos na kogoś innego. 1991 - Unia Demokratyczna (względnie Porozumienie Centrum lub Kongres Liberalno-Demokratyczny), 1993 - zmarnowany głos na KLD, RdR albo inny RIIIR, 1997 - AWS, 2001 i 2005 - albo PiS albo PO, 2007 - PO. W czerwcu tego roku pewnie Platforma, bo reszta asortymentu jest od niej jeszcze mniej świeża. A co będzie w roku 2011?
W zasadzie nie ma trwałych strukturalnych powodów, by polski wyborca miał być lojalny wobec swojej partii dłużej niż jedna kadencja. Po czterech latach partia, na którą głosował to zupełnie inny byt. Inni, zupełnie nowi ludzie są już jej twarzami. Ulubieńcy sprzed czterech lata są już na marginesie, albo w innej partii. Program wyborczy też przepoczwarzył się nie do poznania. O obietnicach z kampanii wyborczych nie ma co w ogóle mówić.
Jedyne co wyborcy pozostaje to nienawiść do przeciwników. To najtrwalsze uczucie - do komuchów, solidaruchów, pisiorów, aferałów itd. Dużo mocniejszy to sentyment niż miłość do swojej partii. Wyborczej lojalności służy też krótka pamięć. Większość z nas, zaaferowana codziennym życiem, zapomina o tym, co nasi polityczni pupile mówili kilka lat temu, z kim się wówczas przyjaźnili, a kogo zwalczali. Nikt też nie ma czasu, by to sprawdzić. Może to i lepiej, bo trudno nadążyć za woltami polskiej polityki.