Wybory do europarlamentu delegują ludzi do struktury ponadnarodowej, ale same rozgrywane są w logice narodowej. To powoduje błędy - nawet tak karygodne, jak ostatnia deklaracja CDU-CSU w sprawie wypędzeń. Niemiecka chadecja, żeby zmobilizować głosy ludzi pani Steinbach - w eurowyborach, ale też i w najbliższych wyborach do niemieckiego parlamentu - przedstawiła Unię Europejską jako szansę dla "wypędzonych" Niemców na zadośćuczynienie za ich naruszone prawa. Co Polakom musi się niepokojąco kojarzyć także z prawami własności.
Błąd niemieckiej chadecji - bo pomimo doraźnej skuteczności politycznej deklaracja CDU-CSU w przeddzień eurowyborów przekłada się na osłabienie Europy i zwiększenie nieufności pomiędzy budującymi ją żmudnie narodami - został natychmiast skontrowany błędem Jarosława Kaczyńskiego. Bo on deklarację niemieckiej chadecji postanowił wykorzystać do uderzenia w PO. Też może mu to przynieść doraźne korzyści polityczne, ale na dłuższą metę oznacza osłabienie polskiej solidarności narodowej wobec zdecydowanie lepiej funkcjonującej solidarności narodowej niemieckiej.
>>> Talaga: W Niemczech wraca moda na dziarskich blondynów
Jarosław Kaczyński ma prawo czuć się głęboko poraniony (moim zdaniem ma do tego większe prawo niż Anna Fotyga). Przed dwoma laty ludzie dla Polski zasłużeni i mający za granicą całkowicie uzasadniony autorytet - Adam Michnik czy Bronisław Geremek - ogłaszali w każdym zachodnim medium, które chciało ich słuchać, że Polska Kaczyńskich zmierza ku autorytaryzmowi. Co uderzało w Kaczyńskich, ale jeszcze bardziej uderzało w wizerunek Polski. Przede wszystkim dlatego, że nie było prawdą, a jedynie niszczeniem międzynarodowego wizerunku Polski dla potrzeb rozgrywek całkowicie wewnątrzkrajowych.
Kaczyński musi się czuć zraniony nielojalnością tamtego ataku, a także tym, że mimo iż wygrał wybory nie mógł rządzić Polską. Z jego punktu widzenia okradziono go z jego ciężko wywalczonego zwycięstwa. Ale życie polityka to jedno wielkie cierpienie. I żadna trauma nie usprawiedliwia błędów politycznych popełnianych dzisiaj, szczególnie kiedy obciążają całą polską politykę.
Publiczne pytanie - nie przez człowieka z politycznego marginsu, kogoś z partii Libertas albo z Samoobrony, ale przez lidera jednej z dwóch największych polskich partii, który jeszcze dwa lata temu był polskim premierem - czy rządząca Platforma jest "polską partią" to polityczny błąd. Dawny "żoliborski konserwatysta", człowiek, którego warto było przez ostatnie 20 lat brać na poważnie, albo stoczył się do poziomu swojego obecnego twardego elektoratu, albo postanowił nim manipulować już bez żadnych ograniczeń. Używając języka z poziomu anonimowych internetowych patriotów, którzy codziennie pytają, na czyjej służbie jest "Herr Tusk".
>>> Zaremba: Tomasz Lis a sprawa niemiecka
PO i PiS to partie tak samo polskie, nawet jeśli polskość, polskie interesy czy taktykę ich załatwiania definiują czasami badzo odmiennie. Pytanie o to, czy "polską partię", a nie partię - nie wiem jaką, niemiecką? żydowską?, francuską?... reprezentują np. europoseł PO Jacek Saryusz-Wolski chodzący za polskimi interesami w Brukseli albo minister PO Radosław Sikorski żmudnie, czasem z lepszymi czasem z gorszymi efektami, lepiący jednak rozmaite koalicje na rzecz europejskiej polityki wschodniej - to pytanie dla nich zwyczajnie obraźliwe.
Znowu, niezaskakujące pod piórem internetowego anonima, ale kompromitujące Kaczyńskiego. Porównując linię polityczną Saryusz-Wolskiego czy działania Sikorskiego np. z zachowaniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, mógłbym idąc tropem Jarosława Kaczyńskiego zapytać, czy Lech Kaczyński jest prezydentem naprawdę polskim, czy może marsjańskim? Skoro szarżując w limuzynie na osetyński posterunek, a jednocześnie nie ratyfikując traktatu lizbońskiego uprawia konsekwentnie politykę dla Polski najbardziej niebezpieczną. Wciąga nas w konflikt na Wschodzie, jednocześnie oddalając nas od rdzenia Zachodu. Wciągając na poleskie bagna, z których na pewno nie ujdziemy z życiem. Ale ja jednak pytania o polskość prezydenta nie zadam, bo wierzę że jest on Polakiem nie mniej prawdziwym od Tuska, tyle że ma inną wizję polityczną.
Tego samego dnia, kiedy Jarosław Kaczyński zadawał swoje słynne pytanie o polskość partii rządzącej, mogłem jednocześnie posłuchać i zobaczyć wielu moich braci Sarmatów wyrażających publicznie wielką satysfakcję, że Niemcy wreszcie pokazały swój nacjonalizm, a żadna Unia Europejska nic na to nie może poradzić. Np. w programie Igora Janke mogłem zobaczyć pełen satysfakcji felieton - z jeszcze większą satysfakcją skomentowany przez pana Janke - że Unia Europejska się rozpada, a najsilniejsi uprawiają narodowy egoizm.
To mi przypomniało kolejną radę Jarosława Kaczyńskiego dla PO. On nie dość, że sam konsekwentnie nie chce wprowadzić europosłów PiS-u do Europejskiej Partii Ludowej, co pozwoliłoby Polakom zdominować niemiecką chadecję w największej i najbardziej wpływowej frakcji europarlamentu, to jeszcze zasugerował Plaformie, że jeśli naprawdę są Polakami, to powinni w ramach retorsji za deklarację CDU-CSU, Europejską Partię Ludową opuścić. Bo Niemcy są tam silni, zatem pozostawanie tam przez Polaków jest hańbą.
Niemcy są też jednym z najsilniejszych państw Unii Europejskiej. Czy to znaczy, że Polska powinna opuścić także Unię, że nasze pozostawanie w UE to hańba? Na złość Niemcom powinniśmy odmrozić sobie uszy, a może nawet dostać gruźlicy i skonać w męczarniach na oczach świata?
Nie realizowałbym na miejscu PO tej dobrej rady Jarosława Kaczyńskiego. Unia Europejska, jej ponadnarodowe instytucje, frakcje europarlamentu itp., to - mimo ich słabości, nad którą raczej ubolewam, niż, jak moi bracia Sarmaci, odczuwam z tego powodu satysfakcję - jest dzisiaj jedyny bufor pomiędzy silnym nacjonalizmem niemieckim (silnym, bo wyposażonym w silne państwo, silną gospodarkę, silny polityczny naród), a słabym nacjonalizmem polskim (słabym, bo wyposażonym nie w silny polityczny naród, ale w dwa małpie stada ujadających na siebie w Internecie "zwolenników PiS-u" i "zwolenników PO"). Unia jest także - obok NATO - jedynym buforem pomiędzy słabym nacjonalizmem polskim i silnym nacjonalizmem rosyjskim.
Moi bracia Sarmaci z ogromną niecierpliwością czekają na dzień, w którym słaby nacjonalizm polski zderzy się wreszcie - bez żadnej osłony, bez żadnego europejskiego bufora, bez żadnych instucji pośredniczących i osłabiających impakt tego zderzenia -- z silnym nacjonalizmem niemieckim i silnym nacjonalizmem rosyjskim. Ja na takie zderzenie nie czekam. Będę robił, mówił i pisał wszystko, żeby takie zderzenie odroczyć, a może go w ogóle uniknąć.