Zostałem sprowokowany do zabrania głosu w kwestii stosunków polsko-niemieckich przez Jana Rokitę. Mam do tego tytuł, ponieważ w okresie praktycznego zamrożenia relacji z Berlinem za czasów ministerium Anny Fotygi starałem się budować polsko-niemiecki dialog parlamentarny.

Reklama

>>> Rokita: Niemcy idą śladem Kaczyńskiego

Robiłem to m.in. po to, aby skutecznie przekonywać do naszych racji, pokazując, jakie zagrożenia dla jedności europejskiej płyną na przykład z energetycznej współpracy niemiecko-rosyjskiej. Jan Rokita w artykule „Niemcy idą śladem Kaczyńskiego” zawiera tezę o bezradności polskiej polityki zagranicznej wobec Niemiec odrzucających europejską politykę Adenauera na rzecz zwrotu ku polityce traktującej Unię Europejską wyłącznie jako instrument realizowania interesów narodowych. Polityce tym bardziej niebezpiecznej, iż Niemcy po wejściu traktatu lizbońskiego dwukrotnie zwiększą swoją siłę głosu. Rokita nie przedstawił przy tym własnej koncepcji, jak powinna wyglądać reakcja Polski. Jednak forum publicystów „Dziennika” to nie wiec wyborczy, gdzie uruchamia się emocje bez racjonalnej analizy zjawiska. Zatem nie o straszenie Niemcami powinno tutaj chodzić, a o próbę diagnozy i receptę. W tekście Rokity widać zaś niezrozumienie rzeczywistych procesów zachodzących u naszego zachodniego sąsiada, ale także brak zrozumienia dla istoty tego, czym w rzeczywistości jest Unia Europejska.

Faktem jest, że od końca lat 90. widoczny jest proces budowy tożsamości narodowej zjednoczonych Niemiec. Pojawił się w nim silniej, obecny także wcześniej, wątek Niemców jako ofiary przesiedleń. Istotny jest także motyw mocniejszego artykułowania interesów narodowych przez rząd w Berlinie. Polska jako jedna z największych ofiar niemieckiej agresji 1939 r. jest na te wątki szczególnie wyczulona. Pozostaje jednak pytanie, jak wpływają one realnie na politykę Berlina. Słowa są ważne, ale liczą się głównie czyny. One bowiem interpretują w praktyce, co politycy niemieccy mają na myśli. Otóż dziś to rząd Angeli Merkel przeciwstawia się protekcjonizmowi francuskiemu, sprzyjając utrzymaniu spójności europejskiej w trudnych czasach kryzysu gospodarczego. Niemiecka kanclerz idzie w tym ręka w rękę z rządem polskim. Mimo nacisku potężnego lobby gospodarczego, aby nie czynić nic, co mogłoby rozdrażnić Putina, Berlin podnosi także w relacjach oficjalnych brak przestrzegania praw człowieka w Rosji oraz popiera polski projekt Partnerstwa Wschodniego. Obok Lecha Kaczyńskiego to właśnie kanclerz Niemiec przyjechała do Tbilisi, aby powiedzieć, że przyszłość Gruzji jest w NATO. To również Angela Merkel wyciągnęła dłoń do polskiego rządu w trakcie negocjacji nad budżetem Unii na lata 2007 – 2013.

A ostatnio po rozmowie z profesorem Bartoszewskim sprzeciwiła się udziałowi pani Steinbach w fundacji mającej upamiętnić przesiedlenia. Kto tych faktów nie dostrzega, nie rozumie, iż w Niemczech toczy się prawdziwa dyskusja dotycząca roli Niemiec w Europie. Nie można wrzucać wszystkich do jednego worka razem ze Schroederem budującym za rosyjskie pieniądze Gazociąg Północny czy panią Steinbach pragnącą dokonać rewizji niemieckiej i europejskiej pamięci. To jest właśnie błąd Rokity, iż nie dostrzega w polityce niuansów. Jako polityk miał do tego prawo, jako publicysta już nie.

Polska ma możliwość wpływania na politykę swojego sąsiada. Wbrew pozorom dla Niemców ważne jest, co się w Polsce o nich mówi i jak. Aby być skutecznym, potrzebujemy sojuszników. Niedostrzeżonym przez premiera Jarosława Kaczyńskiego sojusznikiem Polski była właśnie szefowa niemieckiego rządu. Pokazała to na rosyjsko-unijnym szczycie w Samarze, gdzie jako przedstawiciel prezydencji przedstawiła prezydentowi Putinowi również polskie zastrzeżenia do jego polityki. Polska za czasów Kaczyńskiego i Fatygi nie wykorzystała szansy wspólnego kształtowania polityki wobec Białorusi, Ukrainy czy Gruzji. Dziś taką szansę tworzy wspierane przez Niemcy Partnerstwo Wschodnie. Traktowanie wszystkich Niemców jedną miarą blokuje możliwość przekonywania i kompromisu. Wszystko albo nic nie jest regułą sprawdzającą się w polityce. Dlatego reakcja Tuska i Komorowskiego na odezwę CDU/CSU zasługuje na wsparcie, a nie na krytykę Rokity. Premier i marszałek oceniają wyraźnie negatywnie te fragmenty, które na to zasługują, podtrzymując zarazem możliwość współpracy i oddziaływania na niemieckiego partnera. I właśnie to jest dziś polską racją stanu. Histeryczna reakcja Kaczyńskiego zamyka dialog. Dewiza PiS – wszystko albo nic – nie sprawdza się w polityce międzynarodowej.

Krytykując Niemcy za dążenie do jasnego formułowania ich interesów państwowych, Rokita nie zauważa, iż istotą Unii Europejskiej jest właśnie tworzenie instrumentów, które wzmacniają polityki narodowe. Podobnie jak europejska polityka rolna wzmacnia narodową politykę francuską, tak europejska polityka w zakresie handlu wzmacnia między innymi interesy niemieckie. Tak również Partnerstwo Wschodnie wzmacnia polską politykę na Wschodzie.

Niemcy od zawsze działały według tej logiki. Może nam się nie podobać apel o większy nacisk na interesy Berlina w Europie. Niemieccy politycy działają jednak od zawsze zgodnie z tą logiką, zawierając, gdy trzeba niezbędne kompromisy. To, co powinno być zatem naszym celem, to nie walka z rzeczywistością, do czego nawołuje Rokita, ale wpływanie na niemiecką opinię publiczną tak, aby widziała ona swój interes w zawieraniu kompromisów także z Polską. A to wymaga otwartych kanałów dialogu oraz wzmocnienia polskiego państwa od wewnątrz i w regionie tak, aby być cenionym partnerem. Temu właśnie służy dziś polityka Tuska i Komorowskiego. Taki był też cel moich działań na czele komisji spraw zagranicznych Sejmu RP.