Niewielu Europejczyków w ogóle poszło na wybory. Tylko nieliczni z tych, którzy się jednak pofatygowali, wrzuciło wyborcze kartki, mając w głowie racje ogólnoeuropejskie. Europa stoi dziś narodami, a nie ideą pankontynentalnej solidarności.

Reklama

>>> Olejnik: Wygrały świńskie zadki?

Nie wynik tych wyborów jest ważny. Jak wynika z pierwszych danych, w parlamencie utrzymał się mniej więcej dotychczasowy układ sił z niewielkimi przesunięciami na korzyść umiarkowanej prawicy. Istotne są tendencje, które ujawniły się przed i w trakcie głosowania. Najważniejszą z nich jest obojętność wyborców na sprawy unijne. To nie była elekcja europejska, ale 27 elekcji narodowych.
Uwagę Włoch przykuł bynajmniej nie traktat lizboński, dopłaty do rolnictwa czy budżet UE, ale Silvio Berlusconi. Konkretnie zaś zdjęcia nagich uczestników imprezy w jego posiadłości na Sardynii. Owszem, skandal ma nawet wymiar europejski, bo premier Włoch zorganizował party na cześć czeskiej prezydencji w UE. Jednym z golasów był ekspremier Czech Mirek Topolanek.

>>> Karnowski: Kaczyński nie dał się złożyć do grobu

W Wielkiej Brytanii z kolei nieliczni w ogóle wspominają o eurowyborach. Przyćmiły je piątkowe wybory lokalne przegrane przez rządzącą Partię Pracy oraz dymisje w rządzie Gordona Browna. Niewykluczone, że premier będzie musiał podać się do dymisji. Może nawet rozpisze wcześniejsze wybory parlamentarne. Zjednoczona Europa pojawi się w nich w jedynie przy okazji referendum nad przyjęciem bądź odrzuceniem traktatu lizbońskiego. Triumfująca dziś Partia Konserwatywna ani myśli oddać tej decyzji parlamentowi. Niech decyduje naród – głosi. Sondaże pokazują, że traktat zostanie w referendum odrzucony.

Reklama

W Holandii czołowym tematem w kampanii byli imigranci. Drugie miejsce w głosowaniu zajęła tam Partia Wolności Geerta Wildersa nawołującego do penalizacji Koranu i pozbycia się nielegalnych imigrantów. Chrześcijańscy demokraci obronili wprawdzie czołową pozycję, ale konsensus oparty na politycznej poprawności odchodzi w niepamięć.
Polska. Pamiętacie państwo jakikolwiek argument w kampanii wyborczej, który odnosiłby się merytorycznie do funkcjonowania Unii Europejskiej? W innych krajach podobnie.

Gdzie dawny entuzjazm, chciałoby się zapytać? Z pewnością załamanie gospodarcze sprzyja renacjonalizacji polityki. Ale proces ten zaczął się wcześniej. Wszak już podczas eurowyborów w 2004 r. frekwencja była rekordowo niska, poniżej 50 proc. Teraz jest jeszcze gorsza. Ze wstępnych danych wynika, że najniższa w całej historii Parlamentu Europejskiego. To nie kryzys zrodził eurosceptycyzm, on jedynie wzmocnił nasilające się od dawna tendencje.

Reklama

Eurowybory niosą z sobą kilka nauk. Najwyraźniej nie będzie Europy federalnej, ani dziś, ani w przyszłości. Najważniejszymi podmiotami na Starym Kontynencie pozostaną państwa narodowe. Nie uda się zbudować tożsamości europejskiej. Unia nie wypracuje też takich metod wyłaniania swoich władz, by były one w pełni demokratyczne. Nie ma bowiem demokracji na poziomie ogólnoeuropejskim. Istnieje tylko na poziomie państw narodowych.

Każde wybory do Parlamentu Europejskiego będą faktycznie rozgrywką na poletkach krajowych. Stronnictwa ogólnoeuropejskie są nimi tylko z nazwy. Europejska Partia Ludowa, socjaliści czy Unia na rzecz Europy Narodów pełnią jedynie funkcję klubów dyskusyjnych, gdzie racje narodowe poddawane są próbie kompromisu.

Niewątpliwie Unia stoi na progu podjęcia decyzji, czym właściwie ma być. Zrobi to prędzej czy później, nawet jeśli traktat lizboński zostanie odrzucony, co byłoby błędem. Tajemnica sukcesu leży w starannym wyważeniu interesów narodowych państw członkowskich i interesu wszystkich razem, na straży którego stoją instytucje europejskie. Wczorajsze wybory niewiele zmienią, są jednak znakomitym barometrem. Dzwonkiem budzika. Unio, wstawaj – czas na decyzje.