Spotkanie premierów Tuska i Berlusconiego w Brukseli niczego nowego nie przyniosło. Na razie z porozumienia nic nowego nie wynika, a premier Jerzy Buzek ciągle ma większe szanse na stanowisko przewodniczącego Parlamentu Europejskiego niż Włoch Mario Mauro. Rzadko z podobnych rozmów dyplomatycznych coś wychodzi. Tym bardziej, że premierzy nadal obstawiają za swoimi kandydatami. Na pewno jednak osobista rozmowa jest lepsza niż dyskusja za pośrednictwem mediów. Być może obaj panowie chcą się upewnić, czy jest jakaś luka w fortecach, które sami wznieśli wokół swoich kandydatów. Może jeden z nich trzyma jakiegoś asa w rękawie, może za którymś przemawiają mocniejsze argumenty?
Berlusconi znacznie spóźnił się na brukselskie spotkanie. Wcześniej miał rozmowę z dyrekcją Fiata. Wygląda na to, że było to dla niego istotniejsze niż rozmowa o kandydaturach na stanowisko przewodniczącego PE. Nie byłbym pewien czy nawet na spotkanie z prezydentem Stanów Zjednoczonych premier Berlusconi zjawiłby się punktualnie. Wielokrotnie pokazał swoje lekceważące podejście wobec różnych przywódców. Potrafił robić do nich głupie miny, chował się przed Angelą Merkel, a o prezydencie Obamie powiedział, że jest ładnie opalony. Berlusconi po prostu nie ma zahamowań. Co gorsza, pozwala sobie na to na forum międzynarodowym.
Trudno reagować, gdy jedna ze stron spóźnia się na umówione spotkanie. Na miejscu premiera Tuska niejeden pewnie by sobie poszedł. Mimo wszystko Donald Tusk czekał na premiera Włoch ponad godzinę. Jedni ocenią to jako słabość, inni jako siłę. Tusk wielokrotnie pokazał opinii publicznej, że potrafi być cierpliwy i kulturalny. A ciągle pojawiające się oskarżenia o tym, że jest źle wychowany, nie trafiają na podatny grunt opinii. Uparł się, że szef Parlamentu Europejskiego będzie z Polski. Teraz wszyscy politycy unikają wszelkich zaniedbań na wypadek, gdyby się nie udało. Wtedy nie będzie można zarzucić, że nie zrobiono wszystkiego, czyli np. nie poczekano cierpliwie na Berlusconiego. A Silvio Berlusconi kolejny raz pokazał, że jest skończonym arogantem i nie jest świetlaną postacią ani europejskiej, ani światowej polityki. Zresztą zdanie na jego temat jest ugruntowane. Politycy odbierają go jako człowieka, po którym trzeba się spodziewać wszystkiego - od rozebranych zdjęć po krępujące poklepywanie. Trudno więc oczekiwać, by nagle zaczął się zachowywać jak mąż stanu.

Reklama