Kilka lat temu, gdy w ustawach pojawiały się i znikały „inne rośliny” „lub czasopisma”, podnosił się alarm na cały kraj. Na fali niezadowolenia z takich machinacji rosła kiedyś w siłę sama Platforma. W wczorajszym „Dzienniku” opisaliśmy, jak z projektu ustawy zniknął istotny przepis. Co robi rząd? Przezornie milczy. Jego służby prasowe? Od wtorku nie mogą uporać się z banalnym pytaniem. Brzmi ono mniej więcej tak: na czyj wniosek z pakietu antykryzysowego rząd w finale prac wyrzucił zwolnienia dla bonów towarowych wynegocjowane w komisji trójstronnej? W opisie projektu zwolnienia zostały, w ocenie skutków nowelizacji też, a z samego tekstu wyparowały. Powstał niechlujny, wewnętrznie sprzeczny dokument. Przypadek? Wątpię. Przy tej sprawie starły się dwie potężne grupy interesów – producenci bonów z właścicielami hipermarketów. Do finału górą byli ci pierwsi, na finiszu nagle, w tajemniczych okolicznościach, wygrywają drudzy. A gra, dodajmy, idzie o miliardy złotych. Kiedy walka toczy się o takie pieniądze, sprawie należy się przyglądać szczególnie. Jak doszło do zmian? Wiceminister finansów odpowiedzialny za ten projekt mówi, że nie wie. To nie żart. Tak nam powiedział w środę. Równie kompetentny okazał się wczoraj minister Rafał Grupiński z kancelarii premiera. Winę zrzucił na „cichych aktywistów” w Sejmie, za którymi mogą się kryć lobbyści. Gdy usłyszał, że do zmian doszło w rządzie, wzruszył ramionami.
Donald Tusk powinien codziennie dziękować opatrzności, że ma przeciw sobie tak słabą opozycję. Gdyby PiS i SLD były lepiej zorganizowane, przy historii takiej jak „znikające bony” nie wypuszczałby rządu z narożnika. Ale one nawet nie próbują rządu i Platformy do tego narożnika zapędzić. Sam Donald Tusk powinien zrobić jedną rzecz. Powinien sprawdzić, jak to się stało, że z rządu wyszedł do Sejmu bubel, pod którym widnieje jego podpis.