Dość osobliwe jest to, że w sondażu nie wzięto pod uwagę kandydatury Andrzeja Olechowskiego, który ostatnio powiedział, że nie wyklucza udziału w wyborach prezydenckich. Znacznie ciekawiej byłoby dowiedzieć się, jakim cieszy się on poparciem obok Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska. A podejrzewam, że miałby duże szanse. Choć raczej nie u boku Pawła Piskorskiego, tylko jako kandydat Platformy Obywatelskiej. Jednak jest jasne, że Platforma ma już swojego kandydata, którym jest Donald Tusk.

Reklama

Jolanta Kwaśniewska w 2003 roku kokietowała publiczność i na pytania, czy po prezydenturze swojego męża będzie ubiegać się o to stanowisko, nie zaprzeczała, ani nie potwierdzała. Po czym zdecydowanie odmówiła. Wiadomo przecież, że Kwaśniewska kompletnie nie interesuje się polityką, o czym zresztą otwarcie mówi. Czym zatem miałaby się zajmować jako prezydent? Znamy ją z tego, że jako żona prezydenta zajmowała się akcjami charytatywnymi, stworzyła fundację Porozumienie bez Barier, włączyła się w akcję na rzecz walki z rakiem piersi, często pomagała księdzu Arkadiuszowi Nowakowi walczącemu z HIV. Właśnie dlatego takie sondaże bardziej mnie śmieszą niż są poważnym sygnałem, że na scenie politycznej może się nagle pojawić była prezydentowa.

Nie chodzi oczywiście o to, że jest kobietą, ale przede wszystkim o to, że swój wizerunek zawdzięcza Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Przez dziesięć lat jego prezydentury była dobrze odbierana i cieszyła się wielkim zaufaniem. I do dziś zbiera punkty nie tylko za siebie, ale przede wszystkim za swojego męża. Wypracowała styl prezydentury i choć na początku zaliczyła kilka wpadek, ale na takim miejscu trudno się dziwić. Miała za krótkie sukienki, ale nigdy nie objęła królowej niczym Michelle Obama. Co więcej, pani Kwaśniewska jest przecież znana jako osoba prowadząca programy, w których opowiada paniom, jak powinny się ubierać czy układać ubrania w walizce. I tak naprawdę nigdy nie zajmowała się polityką – nie działa w żadnej partii i nie ma w tym żadnego doświadczenia. Jako pierwsza dama sprawdziła się, ale nigdy nie była taką osobą jak Hillary Clinton, która współrządziła ze swoim mężem, mając przy tym wielki apetyt na władzę. Musimy wreszcie zrozumieć, że to dwa zupełnie różne typy żon prezydentów.

Nie wyobrażam sobie Aleksandra Kwaśniewskiego, który wprowadziłby się do pałacu jako mąż swojej żony i oprowadzał męża królowej Elżbiety po Łazienkach Królewskich. Wczoraj odbył się Kongres Kobiet i szkoda, że panie, które się tam spotkały, nie zdecydowały, która z nich mogłaby stanąć w szranki z politykami i zawalczyć o to, by wreszcie na scenie politycznej pojawiła się kobieta, która by miała pełne prawo do rządzenia. Te pani powinny wybrać kandydatkę spośród siebie. Na kongresie było bowiem mnóstwo świetnych postaci – naukowców, pań zajmujących się politologią i polityką. Miały realną szansę, by zrobić coś konkretnego, a nie znów uparcie powtarzać, że powinny być parytety.

Na razie zdają się być pewni dwaj kandydaci – obecni prezydent Kaczyński i premier Tusk. Grzegorz Schetyna chciałby, żeby Donald Tusk był i prezydentem, i liderem partii. Zaskakuje też Lech Kaczyński, który chciałby, żeby prezydentura trwała siedem lat, i zapowiada, że gdyby tak było, to nie starałby się o reelekcję. Dziwni są ci nasi politycy.