ANNA WOJCIECHOWSKA: Miało nie być większej dziury budżetowej, minęły wybory do Parlamentu Europejskiego i dziura jednak jest. Budżet nagle wrócił do rzeczywistości. I po co był ten cały spektakl?
MIROSŁAW DRZEWIECKI: To nie tak. Chodziło o to, by poczekać do połowy roku, by ocenić, jaka korekta budżetu będzie potrzebna, tak by nie robić tego na wariata. Teraz mamy już dane majowe, zaraz będą czerwcowe i jest korekta. Ona była tak naprawdę zapowiadana od dawna. Od dawna przecież wiadomo, że sytuacja jest dosyć trudna choć na tle innych gospodarek w Polsce i tak jeszcze mało bolesna.

Reklama

Nieprawda, że korekta była od dawna zapowiadana. Jeszcze niecały miesiąc temu minister finansów przekonywał nas, że zwiększając deficyt, mielibyśmy prawdziwą katastrofę gospodarczą. Rozumiem, że katastrofa właśnie przyszła?
Katastrofy nie ma! To jest zwiększenie deficytu o 9 mld zł, czyli na poziom z budżetów kilku poprzednich lat z rzędu. Naturalnie to nie jest kierunek pożądany przez nas, bo nie chodzi o to, by na wyrost się zadłużać, ale taki kierunek został wymuszony przez sytuację.

Pewnie można by przyznać rację, że deficyt nie jest najgorszy, biorąc pod uwagę sytuację. Tylko czemu nie można było przyznać tego wcześniej, skoro wszyscy wiedzieli, że tak będzie.
Mówienie, że chodziło o wybory jest naiwne. Mieliśmy w lutym nowelizować budżet, kiedy nie było danych?

Nie tylko przyznać, że deficyt będzie większy. Minister Rostowski za żadne skarby przyznać nie chciał racji ekspertom i opozycji.
Bo minister Rostowski rozważał różne warianty w zależności od tego, ile by brakowało pieniędzy. I dla niego optymalne miało być rozwiązanie, by utrzymać deficyt na poziomie 18 mld i ciąć wydatki. Z jego punktu widzenia konserwatywnego księgowego byłoby to rozsądne. Natomiast jest cały szereg wydatków, których nie warto ciąć, bo np. to kwestia potrzeb społecznych, dlatego się podwyższyło deficyt.

Reklama

I co teraz nas czeka? 40-proc. podatek?
Nie, to tylko spekulacje. Spekulować sobie może każdy.

O tym, że rozważany jest taki pomysł w rządzie, mówią politycy PO. Stefan Niesiołowski przyznał publicznie, że taka konieczność może być.
Stefan Niesiołowski z całym szacunkiem, ale jednak nie prowadzi polityki gospodarczej.

A pan, członek władz PO i rządu, co nam powie?
Ja jestem przeciwnikiem podwyższania podatków generalnie i uważam, że to byłaby ostateczność. A przy tym wierzę, że sytuacja się pomału stabilizuje.

Reklama

Ale może pan dziś wykluczyć zupełnie wariant 40-proc. podatku. Dopuszcza pan myśl, że rząd PO go wprowadza w ostateczności, jak pan mówi?
Nie. Ja bym jako członek PO źle się z tym czuł, dlatego uważam, że takiego wariantu nie będzie. Jest zresztą kilka instrumentów, by uzyskać większe wpływy do budżetu. Podatki są jednym z nich, ale mamy jeszcze np. akcyzę na alkohol, tytoń.

Zatem mamy się spodziewać najpewniej wzrostu akcyzy?
Jeśli już to tak, ale na razie jest to tylko gdybanie w zależności od tego, co będzie z tym kryzysem. Nie możemy się nerwowo zachowywać. Ponadto są jeszcze oszczędności na administracji.

Już były. Jest tam jeszcze jakieś realne pole na zaoszczędzenie?
Tak, można jeszcze kosztem przesunięcia pewnych inwestycji, zadań w czasie. Sam wnikliwe przeglądam budżet mojego resortu i patrzę sobie na inne niż priorytetowe inwestycje, np. te przedsięwzięcia rządowo-samorządowe.

Podobno wchodzi jeszcze w grę powrót do wyższej składki rentowej?
Nie. Odziedziczyliśmy zresztą budżet, który właśnie tylko z powodu obniżenia składki rentowej ma mniej wpływów o 14 mld zł. Patrząc na dzisiejszy deficyt, warto pamiętać, że gdyby nie ta decyzja, on dziś o tyle byłby mniejszy.

Podniesienie VAT-u to kolejny pomysł na łatanie dziury, który można usłyszeć z kręgów PO?
Nie, nie. VAT w Polsce jest i tak wysoki. To jest oczywiście główne źródło dochodów do budżetu, ale dziś po raz pierwszy od wielu lat mamy dodatni bilans wymiany handlowej, więcej eksportujemy, niż importujemy i to jest bardzo korzystne dla gospodarki.

Liczy się pan ze spadkiem sondaży PO po ogłoszeniu wczoraj prawdy o deficycie?
Nie bardzo widzę związek. Dla sondaży Platforma miałaby fałszować księgi państwowe?

Dla przeczekania wyborów.
Nie tam. Wszyscy wiedzą, że Łotwa jest na granicy bankructwa, że cała Europa ma bardzo duże trudności. Polacy mają świadomość, że w Polsce też jest kryzys, ale jego dolegliwość jest znacznie mniejsza.

PiS po wczorajszej konferencji triumfuje i mówi: no to mamy nareszcie amunicje na rząd.
To jest głupie gadanie. PiS miał dobrą koniunkturę i mógł zrobić wtedy kilka dobrych rzeczy, ale nie zrobił nic. My teraz nie włączymy maszyny i nie dodrukujemy pieniędzy. Jeżeli opozycja się cieszy z tego deficytu dziś, to pytam ich: czy na pewno są z tego kraju?

Cieszą się, że mieli rację, kiedy mówili, że bez zwiększenia deficytu nie uda się.
My nigdy nie mówiliśmy, że nie będzie brakować pieniędzy.

Mówiliście na czele z premierem, że wprowadzenie do Polski waluty euro jest możliwe nawet od 2012, 2013 roku. Ale z euro koniec? Przyzna pan chociaż, że przy takim deficycie z tym projektem możemy się już pożegnać na dobre?
Zawsze trzeba robić swoje. Nikt nie wykluczy takiej możliwości, że sytuacja się zmieni, że w 2010 roku np. będą inne kryteria wstąpienia do Unii Walutowej. Proszę popatrzeć, jakie deficyty w tym roku mają inne kraje. Wszędzie są wyższe od planowanych nawet 6, 7, 8 proc. W Niemczech prognozowany jest najwyższy w historii: 86 mld euro! Rezygnować więc nie ma co.

Mirosław Drzewiecki, minister, poseł PO, zasiada we władzach partii