Podczas powodzi stulecia w 1997 roku, zaraz po nieszczęsnej wypowiedzi Cimoszewicza o tym, że powodzianie powinni byli się ubezpieczyć, byłam w Sejmie. Spędziłam tam 24 godziny, podczas których zostało uchwalonych 14 ustaw. które potrzebne były, żeby zwyczajnie dać poszkodowanym pieniądze. Posłowie byli zgodni: sprawnie debatowali, uchwalali, błyskawicznie wszystko poszło. Widać, że zależało im na czasie, żeby szybko pomóc ludziom, żeby osiągnąć jakiś efekt.

Reklama

>>> Durczok: SLD żeruje na powodzi

Dzisiejsza sejmowa debata o powodzi nie przyniesie za to żadnego efektu. Poza tym być może, że do słownika politycznego przejdą być może kolejne bon moty, albo oratorskie przemówienia. Myślę, że informacja rządu na temat tego, jak wygląda teraz sytuacja na południu Polski pewnie się przyda. Czemu nie? Ale równie dobrze nie musi się to odbywać w Sejmie. Natomiast debata sejmowa wymusza polityczny spór. A ja nie widzę tutaj elementu sporu. Bo kogo teraz mamy obwiniać? Rząd za to, że spadł deszcz?

Ta debata automatycznie wpisuje się w odwieczny, polityczny konflikt Platformy i PiS-u: bez względu na to, co by się działo, jedni drugich będą atakować używając każdego możliwego pretekstu. Tymczasem debata o powodzi po prostu nie ma sensu nie ma sensu – tak jak nie miała sensu debata o Rostowskim, bo wiadomo było, jaki będzie efekt tego głosowania. To jest po prostu bicie politycznej piany.

Jarosław Kaczyński zarzuca rządowi Platformy, że nie chce realizować programów antypowodziowych opracowanych przez poprzedni rząd.Mogę powiedzieć tylko tyle – trzeba było wprowadzać te ustawy, jak się rządziło. Nie rozumiem, czemu tyle z tym czekano. Była większość w parlamencie. Ale zawsze tak jest, że jak nie ma powodzi, to kwestie zabezpieczeń umykają, a jak powódź się zdarzy, to wszyscy przypominają sobie o jakichś projektach. Tak jest i tym razem.