Argument pierwszy – to zdjęcie rozebranego Topolanka w willi Berlusconiego. Drugi – ustawioną w Brukseli rzeźbę Czecha Davida Czernego, obśmiewającą unijne nacje w przesadnie haskowskim duchu. I trzeci – dymisję rządu w Pradze podczas czeskiej kadencji i powołanie w jej końcówce na premiera i szefa Unii – jak kpił sobie Berlusconi – „technika od danych statystycznych” Jana Fishera. Czeski kryzys rządowy dał niestety asumpt do głośnego na całą Europę gderania wszystkich tych, którzy nadal uważają, iż Nowa Europa w gruncie rzeczy winna „siedzieć cicho”. I w tym sensie istotnie Czesi nabroili.
Ale całość tej antyczeskiej argumentacji nosi wyraźnie tendencyjny charakter. A co szczególnie ważne – niemal z pewnością podobna retoryka będzie odtąd powracać przy przewodnictwie każdego z krajów naszego regionu. Następnym razem będą to więc Węgry, a potem ze szczególnym upodobaniem – Polska. Topolanek naraził się jako pierwszy szef Unii, który w interesie bezpieczeństwa energetycznego Europy Środkowo-Wschodniej miał odwagę poddać jednoczesnej krytyce dotychczasową politykę czterech unijnych mocarstw: Niemiec, Francji, Anglii i Włoch. Uczynił to w lutym, podejmując zarazem wyprawę do Azji Środkowej (wcześniejszym szlakiem prezydenta Polski) w sprawie niezależnych od Rosji dostaw gazu rurą Nabucco.
W marcu – wbrew Merkel, a razem z Tuskiem – uratował zresztą europejskie finanse na ten zwalczany przez Rosjan i mocno zagrożony w Europie projekt. I ogłosił go nawet w imieniu całej Unii „warunkiem politycznej niezależności i gospodarczej prosperity Europy”. Topolanek lojalnie grał z Tuskiem na unijnej arenie we wszystkich istotnych dla Polski sprawach.
>>> Monika Olejnik: Los Europy w rękach Rydzyka?
Kiedy Tusk wybrał oszczędnościowy, a nie rozrzutny kurs walki z kryzysem finansowym, Topolanek nazwał w Parlamencie Europejskim „drogą do piekła” obamowską politykę gigantycznego zwiększania wydatków publicznych. Od tej chwili stał się obiektem krytyk i złośliwości niemal całej europejskiej lewicy. W marcu współorganizował z Tuskiem akcję uwieńczoną antyprotekcjonistyczną deklaracją Rady Unii, wspierając także polskiego premiera w operacji zakwestionowania węgierskiego planu antykryzysowego dla Europy Wschodniej. Ta uchwała uderzała bezpośrednio w politykę prezydenta Sarkozy’ego, z którym zresztą Topolanek przez całą kadencję miał mocno na pieńku. Nie wahał się potępić polityki Paryża na forum Parlamentu Europejskiego, jako „blokującej integrację europejską” i udowodnił, że z Francuzami grającymi va banque o nacjonalistycznie rozumiany interes można w Unii wygrywać. Nawet w bardzo partykularnych sprawach, jak w przypadku polskich starań o unijną pomoc dla muzeum oświęcimskiego, Topolanek odpowiedział szybko i pozytywnie listem skierowanym do europosła Bogusława Sonika. Zaś kiedy w maju zmienił się rząd w Pradze, nowy premier Czech także wsparł Polskę w staraniach o zapobieżenie groźbie bankructwa polskiego przemysłu węglowego z powodu tzw. opłat emisyjnych.
Mirek Topolanek całkiem nieźle zademonstrował w Europie realność i wpływ interesów państw Nowej Unii. Zrobił to na dodatek w niesprzyjającej dla siebie czeskiej sytuacji wewnętrznej. I zapłacił za to nieuchronną cenę złej europejskiej prasy, a często niesprawiedliwych szyderstw i potępień. Z polskiego punktu widzenia, w tym bilansie istotne jest jeszcze i to, że Topolanek z Tuskiem stworzyli dość wyjątkową oś solidarności czesko-polskiej. Oś ta nie miała – rzecz jasna – ani wystarczającej mocy, ani ambicji, aby odmienić kształt europejskiej polityki. Ale wątpię, abyśmy aż do czasu polskiego przewodnictwa mieli jeszcze podobnie sojusznicze szefostwo Unii.
__________________________________________
NAJNOWSZE TEKSTY JANA ROKITY:
>>> Konstytucyjne eksperymenty PiS
>>> Abonament to nie sprawa dla biskupów