Oby druga powodziowa fala jak najszybciej dotarła do Bałtyku i oby w tym roku była ostatnią. Kolejne miesiące to wielkie sprzątanie, odbudowa zniszczeń, uruchomienie jak najbardziej skutecznych systemów pomocy dla poszkodowanych... I co dalej?

Przypomnę tylko, że o mały włos dzisiejsza powódź byłaby już drugim tego rodzaju kataklizmem w tym roku. Trochę już zapomnieliśmy obawy z końcówki zimy, kiedy zaczęły topnieć zwały śniegu. Mieliśmy wtedy szczęście, aura nas oszczędziła, roztopy były bardzo powolne, nie doszło do uderzenia powodziowej fali w środku zimy.

Reklama

Za rok, za 13 lat

Jednak prawda jest taka, że ekstremalnych zjawisk pogodowych mamy coraz więcej. I nie ma tutaj wielkiego znaczenia to, czy ich przyczyną jest słynne globalne ocieplenie, czy normalne zmiany klimatu. Ważne jest to, jak ma się zachować wobec tych zjawisk - jakkolwiek górnolotnie by to zabrzmiało - państwo.

Reklama

Pierwsza możliwa strategia to wdrożenie wyłącznie mechanizmów doraźnych, ratunkowych. Czyli w razie nieszczęścia przeprowadzanie jak najbardziej sprawnej akcji z naczelnym zadaniem, jakim jest ratowanie życia i uruchomienie systemu odszkodowań i odbudowy. Poza tym - mniej więcej to, co się dzieje dotychczas. Konserwacja wałów, udrażnianie koryt rzek, powolne budowanie pojedynczych zbiorników. I czekanie, czy kolejna wielka woda zdarzy się za rok, za trzynaście, czy za sto lat.

Bez szukania winnych

Bez sensu? Nie do końca. To, że nie mamy efektownych inwestycji przeciwpowodziowych, nie jest spowodowane tym, że rząd i różne szczeble administracji ogarnęła wieloletnia apatia, podobnie zresztą jak w Czechach, na Węgrzech czy na Słowacji. Po prostu - to kosztuje masę pieniędzy. W dodatku są to inwestycje, które, przepraszam za być może brutalne sformułowanie, nie wiadomo kiedy się przydadzą. Dalej - nie jest jasne, czy będą skuteczne z dosyć prostej przyczyny: mamy do czynienia z bardzo gwałtownymi zjawiskami pogodowymi. Sam doświadczyłem powodzi w Piasecznie. Chociaż nie darzę najmniejszą sympatią lokalnego samorządu, trudno doszukiwać się tutaj jego gigantycznej winy. Wielogodzinna tak intensywna ulewa musiała skończyć się źle.

Reklama

Jest jednak możliwy drugi rodzaj strategii państwa, znacznie mi bliższy. Uznanie, że zagrożenie powodziowe stało się zagrożeniem permanentnym, do którego rządzący zaczną przywiązywać znacznie większą wagę niż podczas tych trzynastu lat względnego spokoju. I uznanie wielkiej wody za stale towarzyszący nam czynnik ryzyka. Nie chodzi o to, żeby potem w ciągu roku wrzucić miliardy złotych w zabezpieczenia przeciwpowodziowe. Chodzi o zbudowanie systemu, który znacząco zmniejszałby prawdopodobieństwo wystąpienia takiej skali tragedii, z jaką mamy do czynienia dotychczas.

A musiałby on objąć to, o czym nie myślano przez lata. Nie tylko rzeczy, które narzucają się teraz, natychmiast: budowa zbiorników, unowocześnianie wałów i przypomnienie sobie, że coś takiego jak polder może być niezwykle skutecznym narzędziem walki z powodzią. To także kwestia dostosowania pod tym kątem pozwoleń na budowę i rodzących się w bólach planów zagospodarowania przestrzennego i powstających - także w bólach, ale jednak - inwestycji drogowych i kolejowych.

Gwarancja pomocy

I wreszcie sprawa finansowania ewentualnych strat. Oczywiście państwo jest w stanie stworzyć system odszkodowań i rekompensat. A czy jest w stanie zachęcić do powszechnego ubezpieczania się przed powodzią? Dopiero wtedy ludzie przestaną żyć w strachu, że woda zabierze im wszystko, a pomoc z budżetu nie nadejdzie.

Na razie takich pytań nikt głośno nie zadaje. Nie znaczy to jednak, że nie mamy ich przed sobą.