Pierwszą zasadą doraźnej pomocy poszkodowanym przez żywioł miało być tempo przydzielania zasiłków. – Pierwsza faza to wskazanie przez wójta rodzin, które są poszkodowane przez powódź i nie mają środków do życia: te rodziny otrzymują od razu do 6 tys. zł – tak mówił 25 maja premier Donald Tusk, ogłaszając plan pomocy powodzianom. I zapewniał, że ludzie będą mieć pewność, że już dostaną pieniądze.

Reklama

Jednak w wielu miejscach zalanych przez powódź osoby, które straciły cały swój majątek, nie chcą się zgłaszać po te zasiłki. W Sandomierzu wnioski złożył zaledwie co czwarty poszkodowany. W zalewanym wciąż Wilkowie niewiele ponad 20 proc. W Sokolnikach na blisko pięciuset poszkodowanych, do miejscowego Ośrodka Pomocy Społecznej (OPS) trafiło jedynie 60 wniosków. Tylko w Krapkowicach na Opolszczyźnie o pomoc poprosili i ją dostali niemal wszyscy poszkodowani. – Większość poszkodowanych otrzymała maksymalne zasiłki, czyli po 6 tysięcy – powiedziała nam pracownica miejscowego OPS.

Takie rozbieżności wynikają z nieścisłości przepisów. Zgodnie z zaleceniami Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej powodzianie występujący o pomoc muszą wypełnić jednostronicowy kwestionariusz oraz złożyć dwa zaświadczenia: o dochodach i o stratach wyrządzonych przez powódź. – Naszą intencją było, aby pomoc nie była uzależniona od dochodów, ale od poniesionych strat – tłumaczy wiceminister pracy Jarosław Duda.

czytaj dalej >>>



Reklama

Zasiłki dla powodzian są przyznawane na podstawie przepisów ustawy o pomocy społecznej. Ta zakłada, że rozstrzygające o wysokości wszelkich zasiłków jest kryterium dochodowe. Aby uzyskać pomoc socjalną, trzeba przedstawić odcinek emerytury czy renty albo druk potwierdzający wypłatę pensji.

Pomoc dla powodzian miała być wyjęta spod tych rygorów. Ale rzeczywistość okazała się inna. W części województw np. w świętokrzyskim, przepisy ustawy obowiązują także w tym szczególnym przypadku. W ostateczności OPS-y przyjmują oświadczenia o dochodach całej rodziny, a nawet o oszczędnościach spoczywających na kontach. – Ludzie boją się ujawniać takie dane – przyznaje Marek Borkowski, zastępca burmistrza Sandomierza. I wyjaśnia, że obawiają się o wysokość pomocy, jaką dostaną po ich ujawnieniu. I odpowiedzialności karno-skarbowej, gdyby próbowali zwiększyć swoje szanse na 6 tysięcy złotych od rządu, podając nieprawdziwe dane.

Gdyby ktoś miał wątpliwości, że oświadczenia powodzian są weryfikowane, rozwiewa je Jolanta Gawron, główna księgowa w sandomierskim OPS. – Składający oświadczenia są informowani o odpowiedzialności karnej w przypadku podania nieprawdziwych danych – przyznaje Gawron. Całą tą sytuacją zaskoczony jest wiceminister pracy Jarosław Duda. – Nie takie było nasze zamierzenie – zapewnia. Wiceburmistrz Sandomierza uważa, że za taki stan rzeczy odpowiada wojewoda. – Wiem, że w niektórych województwach zasady nie są tak restrykcyjne – dodaje Marek Borkowski. Faktycznie, tak jest np. w województwie opolskim.