Rzecz w tym, że polityka to nie sama arytmetyka. Głosy tych, którzy do urn nie poszli, czy zniesmaczeni brakiem alternatywy wrzucili pustą kartkę, odbijać się będą nam latami. Brak silnego zaplecza czujemy dziś, kiedy rząd boi się nawet pomyśleć o prywatyzacji szpitali. Nawet najszczytniejsze hasła - reformy emerytalnej, reformy finansów publicznych, prywatyzacji, nie wychodzą poza deklaracje. Każda zmiana, która spotyka się z oporem społecznym, natychmiast zawieszana jest na haku. To dlatego jesteśmy jednym z nielicznych państw w Europie, które zaniechały redukcji deficytu. Nie forsują podniesienia wieku emerytalnego, a prywatyzacja prowadzona jest tylko tam, gdzie nie wchodzi w konflikt ze związkami zawodowymi.

Reklama

Ronald Reagan czy Margaret Thatcher, najwybitniejsi reformatorzy XX w., nie tylko wyróżniali się charyzmą, determinacją naprawy państwa, ale mieli też za sobą ogromny elektorat. Wkrótce po tym, jak Thatcher ogłosiła swój ambitny program, stanęły pociągi, kopalnie, stocznie - pół Anglii. Kiedy Ronald Reagan objął rządy, kontrolerzy ruchu powietrznego wstrzymali samoloty. Ale żadne z nich się nie ugięło, wiedzieli, że mają za sobą miliony podobnie myślących. Mało kto dziś pamięta, że po amerykańskim ataku na Bagdad największa demonstracja, jaka przeszła przed Białym Domem, to marsz poparcia dla Busha.

Komorowski i Kaczyński mają swoje plany. Wiedzą, jakiej chcą Polski, ale kiepsko to komunikują. Boją się jednoznacznych deklaracji. Mówią o konieczności zmian, ale ich nie definiują. Charakterystyczne, że ratingi Polski spadają dziś poniżej ratingów najbardziej zagrożonych państw, jak Hiszpania czy Portugalia. Inwestorzy stracili wiarę w polskie reformy i siłę polityków.

"DGP" od tygodni apeluje o wyrazistą kampanię, o klarowne programy, nie tylko dlatego, że łatwiej byłoby nam składać gazetę. Z faktów zamiast obyczajowych historyjek i spekulacji. Ale mobilizowałoby to też wyborców. Znacznie bardziej niż życzeniowe apele organizacji społecznych. Słabi kandydaci i rozwodnione hasła to jeszcze słabsze rządy po wyborach.