NATALIA MIELNIKO: Jak to się stało, że w momencie wybuchu puczu był pan poza Moskwą, w wypoczynkowej miejscowości Foros?



MICHAIŁ GORBACZOW: Po prostu byłem wyczerpany pracą. Postanowiłem wyjechać na dwa tygodnie przed podpisaniem porozumienia związkowego (traktatu reformującego Związek Radziecki - red.), które było zaplanowane na 20 sierpnia. 19. miałem przylecieć do Moskwy. Nie spodziewałem się, że po tym wszystkim, co zrobiliśmy – powstał program antykryzysowy dotyczący gospodarki, plan reformy partii komunistycznej, przygotowano nowy protokół związkowy – przeciwnicy pierestrojki zdecydują się na przewrót. Gdybym wiedział, nie pojechałbym na żaden urlop, dwa tygodnie bym wytrzymał. A wówczas nic by się nie wydarzyło.

Autorzy spisku to byli niespełnieni ludzie; czuli, że ich czas dobiega końca i zdecydowali się na przewrót. Ale z drugiej strony powstanie Państwowego Komitetu Stanu Wyjątkowego nie było dla mnie aż takim zaskoczeniem. Partyjna nomenklatura nie wytrzymała próby demokracji. Ci ludzie uważali, że skoro już dorwali się do władzy, powinni utrzymać ją do końca. Stracić prawo do „koryta” to był dla nich prawdziwy dramat.



Skoro przewrót nie był dla pana zaskoczeniem, czy znaczy to, że mógł pan w jakiś sposób mu zapobiec?



Siły konserwatywne podjęły już wcześniej kilka prób przewrotu – m.in. na sesji Rady Najwyższej, na Zjeździe Deputowanych Ludowych ZSRR pod koniec 1990 r. W kwietniu 1991 na plenarnym zjeździe KC partii komunistycznej chcieli mnie pozbawić funkcji sekretarza generalnego; fotela prezydenta odebrać nie mogli, bo mieli za krótkie ręce. Ale dosłownie w przeddzień plenum odbyłem słynne spotkanie „9 plus 1”. W rezydencji w Nowo-Ogariewie przywódcy 9 związkowych republik i prezydent ZSRR przyjęli wspólne oświadczenie o niezwłocznym przeciwdziałaniu kryzysowi w państwie. Społeczeństwo zareagowało z aprobatą. To zbiło z tropu moich przeciwników. Kiedy podczas plenum zaczęli mnie otwarcie atakować, oświadczyłem, że podaję się do dymisji. Prace zgromadzenia przerwano.

Politbiuro dwie godziny dyskutowało nad powstałą sytuacją. A w tym czasie inna grupa członków Komitetu Centralnego zaczęła tworzyć listę poparcia dla Gorbaczowa. Wszystko zapowiadało rozłam wewnątrz partii. Jednak po zażartej dyskusji Politbiuro zwróciło się do mnie z prośbą o wycofanie dymisji. Poszedłem im na rękę i dzisiaj tego żałuję. Kierowały mną ludzkie pobudki, w końcu cała moja kariera była związana z partią. Ale czym są ludzkie pobudki, jeśli stoisz na czele takiego państwa jak ZSRR? Trzeba było działać bardziej bezwzględnie. Może właśnie tej bezwzględności mi wtedy zabrakło.















Reklama

Jeśliby wówczas doszło do rozłamu w partii, to pozwoliłoby panu wyeliminować z jej szeregów i z kierownictwa państwa najbardziej niebezpiecznych, radykalnych ludzi...



To naturalne. Ale nawet po tych wydarzeniach przeciwnicy pierestrojki nie spuścili z tonu i nie dali za wygraną. W lipcu podjęli kolejną próbę. Na sesji Rady Najwyższej zażądali ponownego rozdzielenia pełnomocnictw między prezydentem i premierem. Odbyła się tajna narada. Występowali na niej Władimir Kriuczkow (szef KGB ZSRR – przyp. red.), Dmitrij Jazow (minister obrony), Boris Pugo (minister spraw wewnętrznych). Giennadij Janajew (wiceprezydent ZSRR) – jeszcze jedna moja kadrowa pomyłka – siedział tam, zacierając ręce. Siedział i milczał. Następnego dnia odparłem jednak tę prowokację.



Pod koniec lipca, przed wyjazdem do Foros, spotkał się pan z Jelcynem i Nazarbajewem, żeby omówić nowe porozumienie związkowe...



Początkowo plan był taki, żeby podpisać porozumienie i za pół roku przyjąć nową konstytucję. Na jej podstawie przeprowadzić wybory. Jednak po zastanowieniu postanowiliśmy postąpić inaczej. Chcieliśmy przeprowadzić wybory od razu po podpisaniu porozumienia, nie czekając na konstytucję. Do tego skłoniła nas sytuacja w kraju. Zaczęliśmy rozmawiać o kadrach. Jelcyn i Nazarbajew chcieli, żebym pozostał na stanowisku prezydenta ZSRR. Jelcyn miał nadal być prezydentem Rosji. Na premiera zaproponowałem Nazarbajewa, o którym zawsze miałem bardzo dobre zdanie. Zaczęła się rozmowa o odnowieniu kadr. Chcieliśmy usunąć Kriuczkowa, Jazowa i jeszcze parę osób. Okazało się, że cała ta rozmowa była podsłuchiwana i zapisana przez KGB. Kriuczkow wykorzystał potem to nagranie, żeby wpłynąć na Jazowa i innych.



Czy będąc w Foros, obawiał się pan o bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny? Czy mogło stać się najgorsze?



Wszystko mogło się zdarzyć. Organizatorzy puczu oczekiwali, że pójdę na barykady, chcieli, bym rzucił się do walki jak chilijski prezydent Salwador Allende. Nie wiem dlaczego, ale tak już jestem skonstruowany, że kiedy atmosfera zaczyna gęstnieć, nie wpadam w panikę, ale przeciwnie – zaczynam działać z rozmysłem. Nie bałem się, nie traciłem głowy. Ale nie wykluczałem, że puczyści mogą się posunąć do skrajności. Nie zamierzałem jednak iść na żadne układy. Uprzedziłem swoją rodzinę, wytłumaczyłem im to. Oni mnie popierali, chociaż bardzo przeżywali całą tę sytuację, zwłaszcza moja żona Raisa Maksimowna. Po powrocie z Foros poważnie podupadła na zdrowiu. To był dla niej straszny stres, nie poradziła sobie z nim.



Czy po tym, jak odsunięto pana od władzy, nie myślał pan o powrocie do polityki?



Mówiąc szczerze, kiedy obserwowałem to wszystko, co się działo w latach 90., miałem ochotę się wmieszać. Ale byłem izolowany od prasy i telewizji, a wszystkie moje rozmowy były podsłuchiwane. A przecież ja nie zajmowałem się i nie zajmuję przewrotami państwowymi i spiskami, przeciwnie, zawsze otwarcie mówiłem, co myślę.



Pisał pan niedawno, że przejście do demokracji było utrudnione przez błędy polityków, którzy kierowali państwem w latach 90. Czy miał pan na myśli konkretnie działania Jelcyna?



Jelcyn popełnił wiele głupstw, decydując się na rozpad państwa, rezygnując ze stopniowego przechodzenia do gospodarki rynkowej, tworzenia nowych instytucji demokratycznych i demokratycznej infrastruktury.



Ale to pan sam ściągnął Jelcyna do Moskwy ze Swierdłowska w 1985 r.



Oczywiście już wówczas miałem wątpliwości. Szukaliśmy szefa do budowlanego oddziału KC. Potrzebny nam był specjalista, który oprócz partyjnego miał także doświadczenie w zarządzaniu dużą organizacją. Z trzech potencjalnych kandydatów najlepiej przygotowanym okazał się Jelcyn. Ja już wtedy miałem wrażenie, że ten człowiek ma poważne wady. Nie potrafił spojrzeć na siebie samokrytycznie. Czułem, że będzie dążył do wywierania presji na innych. Nie pasował do naszych czasów. Dzwonię do Ryżkowa (Nikołaj Ryżkow, członek Biura Politycznego KC KPZR - przyp. red.): „Co ty o tym myślisz?” Nie będę przytaczać całej rozmowy, ale Ryżkow zakończył słowami: „Nie radzę, będzie pan miał z nim kłopoty”. Potem jednak inni przekonali mnie do tego pomysłu. I tak Jelcyn znalazł się w Moskwie …



Pana dojście do władzy było przełomem w radzieckiej polityce zagranicznej, doprowadziło do zakończenia zimnej wojny. Kto według pana jest odpowiedzialny za obecne zaostrzenie między Rosją i Zachodem, zwłaszcza USA?



Udało się nam położyć kres zimnej wojnie. Ale przestał istnieć ZSRR i Zachód zapadł na ciężką chorobę – „kompleks zwycięzcy”. Nie można tak bezczelnie przypisywać sobie wszystkich zasług w zakończeniu zimnej wojny, oświadczać, że oto my wykiwaliśmy ZSRR i socjalizm. Zachód odniósł się do Rosji bez odpowiedniego zrozumienia jej decydującego wkładu w zakończenie zimnej wojny. Kiedy Rosja znalazła się w ciężkim położeniu po rozpadzie ZSRR, zaczęto ją odsuwać od sceny politycznej i historycznej. Rozwinięty Zachód wykorzystał to, że byliśmy krajem nieprzygotowanym do życia w warunkach rynkowych. Jak tylko Rosja zaczęła podnosić się z kolan, okazało się, że im to nie odpowiada. Czy my powinniśmy prosić ich o pozwolenie na to, by mieć lub nie mieć przyszłości?



A więc winą za obecną „zimną wojnę” między Rosją i USA obarcza pan przede wszystkim naszych partnerów?



Jestem przeciwny stosowaniu terminu „zimna wojna” w odniesieniu do dzisiejszej sytuacji. Ale jest pewne napięcie i nie ma co udawać, że jest inaczej. Uważam, że nasze władze działają odpowiedzialnie i poważnie. Prezydent podtrzymuje dialog ze wszystkimi państwami i to jest prawidłowa polityka. Czasami naszej dyplomacji brakuje opanowania i wykonujemy niekontrolowane ruchy.



Ostatnio coraz częściej mówi się w Rosji o powrocie do statusu supermocarstwa. Nie uważa pan, że to przerost ambicji?



Rosji pisane jest być mocarstwem, inaczej nie rozwiąże ona swoich problemów narodowych. Myślę, że i reszta świata na tym nie straci. Rosja zawsze miała podstawy, by rościć sobie takie prawa, nawet gdy leżała na łopatkach. Mamy ogromne historyczne doświadczenie, ogromne zasoby intelektualne i naturalne. To tylko chwilowy zbieg okoliczności, rozpad państwa i jego otwarcie na świat, w sytuacji gdy nie było przygotowane do konkurencji we współczesnych warunkach globalizacji, doprowadziły do tych konsekwencji, o których teraz rozmawiamy. Ale nasz potencjał przecież nigdzie nie przepadł.



Nie jest panu przykro, że nie został pan w Rosji w pełni doceniony i zrozumiany?



Często jeżdżę po świecie i słyszę jedno i to samo pytanie: na Zachodzie pana prawie ubóstwiają, a w Rosji nie? To taki naród, taki kraj? Ale trzeba wziąć pod uwagę, w jakich warunkach przeprowadzaliśmy pierestrojkę... I cieszę się, że w Rosji są jednak ludzie, którzy rozumieją sens tych przemian i dla naszego kraju, i dla całego świata.




















































































tłumaczyła Justyna Prus,

wywiad dla „Niezawisiomoj Gaziety”