Co jakiś czas politycy koalicji wyskakują z absurdalnymi pomysłami, które miałyby zaradzić spadkowi narodzin w Polsce. A to becikowe, a to straszenie antykoncepcją, a to likwidacja przedszkoli i żłobków (wtedy siłą kobiety zapędzi się do wychowania), a to obietnica nagród (1000 złotych naraz za jedno dziecko i tyleż na miesiąc za sześcioro, plus medal).
Mistrzem "prorodzinnego" absurdu jest niewątpliwie poseł Piłka, który zarabiając ogromne pieniądze jako polityk, urodził sobie tylko jedno dziecko. I do tego sam go nie wychowuje, bo nie ma czasu. Myśli jednak, że kobiety są takie głupie, że za jego obietnice rozmnożą się na potęgę Polski i chwałę Pana Posła.
Aby zwiększyć dzietność, trzeba przede wszystkim przebudować rynek pracy i stworzyć kobietom gwarancje niezależności ekonomicznej. Trzeba zadbać o ich bezpieczeństwo, i to zarówno okołoporodowe, jak i emerytalne. Zadbać o równy rozkład obowiązków wychowawczych rodziców, dochód gwarantowany dla osób pozostających w domu, wreszcie o przedszkola, żłobki, rozsądne zasiłki, elastyczny czas pracy dla osób wychowujących dzieci.
Zdaje się, że tylko kobiety potrafią to zrozumieć i chyba tylko one potrafią to wywalczyć. Dlatego też warto zwrócić uwagę na rosnącą w siłę Partię Kobiet (chce na nią głosować aż 58 proc. kobiet). Ta stworzona przez kobiety - które może nie znają się na intrygach sejmowych i nie umieją brylować w mediach jak poseł Piłka - partia jest ruchem nie tylko dla kobiet, ale dla Polski właśnie, bo jak słusznie zauważyła jej liderka Manuela Gretkowska, "Polska jest kobietą".
Różnica między planami partii kobiet a programem PiS-u polega na tym, że PiS chce izolować kobiety i sprowadzić je do roli płodnej macicy i superniani. A partia kobiet rozumie aspiracje kobiet do niezależności. Jednocześnie wie, że jeśli kobiety nie rodzą, to nie dlatego, że są zdemoralizowane przez feministki lub wściekłe na braci Kaczyńskich ("nie będę rodzić za Jarka!"), lecz dlatego, że nie mają warunków lub że mają inne aspiracje.
Partia Kobiet wie to, co wiedzą wszystkie kobiety, że mama często musi pracować i że lubi pracować lub że rodzi tyle dzieci, ile może odpowiedzialnie wychować. Wie również, że często mama, która zajmuje się wyłącznie domem, szybko przestaje być dla nich autorytetem. One mają komputer, telewizor, szkołę, zajęcia pozaszkolne, żyją w różnych wirtualnych światach. Mama, która chce mieć na dzieci wpływ, powinna te światy znać. Mama, która pracuje, kształci się, zarabia, zna się na komputerach, prowadzi samochód, jest niezależna, działa politycznie, jest dla dziecka większym autorytetem niż XIX-wieczna specjalistka od koronek i bajek.
Trzeba też pamiętać - i kobiety, w przeciwieństwie do niektórych posłów, świetnie to wiedzą - że dom, który dawniej wymagał ogromnej pracy, teraz jest "łatwy w obsłudze". Wiele czynności ogranicza się do wciśnięcia właściwego guzika. W polskich warunkach często jednak wielu ułatwień brak. Właśnie dlatego mamy chcą pracować. Ile w Polsce jest rodzin, w których tylko jedna osoba może pracować? Istnieje wreszcie zadowolenie z samorealizacji, z aktywności politycznej, którym powinni cieszyć się wszyscy, nie tylko mężczyźni. Jak zresztą mogą oni prowadzić politykę prorodzinną, gdy dom oglądają od święta i nie mają pojęcia o problemach wychowawczych innych niż pouczanie opozycji?
Dlatego w demokracji i w podejmowaniu politycznych decyzji tak ważna jest opinia kobiet i ich decyzje. Demokracja bez kobiet, ich doświadczeń, artykulacji ich potrzeb to mniej niż pół demokracji. Dlatego nie warto ani słuchać posła Piłki, ani tym bardziej rodzić dla jego "Polski bez kobiet". Warto rodzić dla Polski, która jest kobietą, ale najpierw taką Polskę trzeba sobie wywalczyć.