Napady nieletnich przestępców z niebezpiecznym narzędziem w rękach - kijem bejsbolowym, łomem, nożem - i brutalne pobicia, łącznie z kopaniem w głowę, są już codziennością. Zabójstwa popełniane przez młodzież przestały być czymś wyjątkowym. Dzieci, które ledwie odrosły od ziemi, dokonują zuchwałych kradzieży w ciemnych zaułkach wielkich miast. Pokonują zamki i alarmy mieszkań czy willi warowni metodami do niedawna dostępnymi jedynie zawodowym włamywaczom.

Dziewczynki bardzo się nam zepsuły
Dramatyczny wzrost agresji i brutalności potwierdza specjalista zajmujący się wychowaniem trudnej młodzieży, szef Zakładu Poprawczego w podwarszawskiej Falenicy Romuald Sadowski.
Mówi, że jeszcze 15, 10, nawet 5 lat temu 80 proc. wychowanek jego ośrodka stanowiły dziewczęta złapane na kradzieżach. Na ogół ciuchów czy kosmetyków w sklepach. Niezwykle rzadko za kradzieże z włamaniem. Częściej kradły torebki albo łańcuszki na szyję, zwykle „na wyrwę”. Czasami lądowały w Falenicy za współudział w kradzieży z chłopakami. Tylko niewielka część z nich miała na koncie cięższe przewinienia, na przykład napady z użyciem niebezpiecznego narzędzia, rozboje. Zabójczynie trafiały się niezwykle rzadko.

W ostatnich kilku latach - podkreśla Romuald Sadowski - te proporcje całkowicie się zmieniły. Dzisiaj blisko 80 proc. dziewcząt przebywa w zakładzie za czyny agresywne. Za pobicia dla samego pobicia, rozboje, wymuszenia rozbójnicze, ciężkie uszkodzenia ciała, napady z użyciem niebezpiecznych narzędzi, podpalenia, współudział w zabójstwach i wreszcie za zabójstwa.
Zdarzają się już też zabójstwa dla zabójstwa. Oto dwie 14-latki z Wrocławia kilka lat temu zabiły swoją koleżankę. W sądzie mówiły, że chciały sprawdzić, jak to jest zabić człowieka.
Szef ośrodka z Falenicy mówi krótko: - Dziewczynki bardzo się nam popsuły. Dodaje, że stopień agresji jest tak duży, iż w pierwszych dniach po przywiezieniu do zakładu dziewczęta potrafią ignorować wychowawców, a czasami nawet odzywać się do nich wulgarnie.

Szkoła przestępców
14-letni Andrzej F. jest najstarszy z trójki braci. Pochodzi z rodziny żyjącej skromnie, prawie biednie. Mimo to nie było w niej żadnych zaniedbań ani błędów wychowawczych. Dzieci miały dobre relacje z rodzicami. Rodzice utrzymywali stały kontakt ze szkołą i żaden z trójki braci nie był przez nich wyróżniany. Mechanizm wejścia na drogę przestępczą Andrzeja F. był typowy - kłopoty w nauce. Nie dawał sobie rady z przedmiotami humanistycznymi i brnął w zaległości.

Zaczął opuszczać lekcje i spotykać się ze starszymi chłopakami z podwórka. Przerastał ich wprawdzie inteligencją, ale za to oni mieli doświadczenie w ciemnych stronach życia. Pierwszy raz trafił do poprawczaka za wymuszenie rozbójnicze. Dzięki staraniom matki i dobrym związkom ze szkołą udało mu się szybko wyjść z zakładu, ale wrócił tam po kilku miesiącach za udział w bójce. Dziś siedzi w więzieniu w Rawiczu za napad z bronią w ręku. Jego przypadek potwierdza opinię doświadczonej prokurator z jednego z południowych województw. Mówi ona, że kiedy bada drogę przeciętnych przestępców, z którymi ma na co dzień do czynienia, to niemal dla nich wszystkich poprawczak jest szkołą kryminalnego fachu. Pierwszym krokiem w przestępczej karierze.

Drugi przypadek jest niezwykle drastyczny. Rzecz działa się na Wybrzeżu jesienią 2005 r. 15-letniego Marka M. wychowywała samotna matka - osoba niepełnosprawna - wraz babcią. Chłopiec nie znał swego ojca, a matka nie chciała mu zdradzić, kim on jest, choć Marek kilkakrotnie ją o to prosił. Już od najmłodszych lat był agresywny, ale swoją złość wyładowywał tylko w domu. Wcześniej zaczął przestawać z dorosłymi przestępcami. Przed dramatycznym wydarzeniem nikt z bliskich nie miał pojęcia o jego znajomościach.

O tym, że wraz ze swymi starszymi kumplami brał udział w napadach, że zdarzyło mu się ciężko pobić jedną z ofiar. Jego czyny znała za to policja, bo po jakimś czasie od popełnienia przestępstwa sam się zgłaszał i opowiadał, co zrobił. Policjanci, mając przed sobą niemal dziecko, niskie i chude, brali jego opowieści za przechwałki i przeganiali go, uważając go za sensata. Do czasu.
Któregoś wieczoru Marek został w domu tylko z babcią. Ta poprosiła go, żeby ściszył muzykę. Marek złapał nóż i zabił ją. Uciekł z domu. Został złapany po tygodniu.


Niezbędny nadzór
Istotą dobrego wychowania jest odpowiedzialny nadzór rodziców. To, by wiedzieli w każdej chwili, co robi ich dziecko, z kim się spotyka. I nie chodzi o to, by formalnie je kontrolować. Ważny jest dobry kontakt, codzienne rozmowy. Każde dziecko musi odczuwać, że jest kochane i potrzebne. Akceptacja i uznanie daje mu poczucie bezpieczeństwa, bez którego nie może funkcjonować normalnie.
- Choćbyśmy wymyślili nie wiadomo jak dobre prawo, nie zastąpimy rodziny - mówi obecna wiceminister sprawiedliwości Anna Kempa, wieloletnia kuratorka sądowa.

Rodzice nie zdają sobie sprawy, że zaspokojenie potrzeb materialnych dziecka to nie wszystko. Zaburzenia, jakie występują u dzieci, biorą się nie z tego, że nie dostaną na urodziny superroweru, lecz stąd, że rodzice nie mają dla nich czasu. Choć oni często tłumaczą, że robią karierę i dążą do sukcesu finansowego tylko po to, by dzieciom zostawić pałace.
To właśnie z dobrze sytuowanych rodzin, w których jednak brakowało miłości, zainteresowania dzieckiem, pochodzi grupa 12- i 13-latków, którzy nie potrafili obronić się przed narkotykami i alkoholem. Grupę złapano niedługo po tym, jak pod jedną z dyskotek w Katowicach zdemolowała kilka samochodów.

Mordercy z dobrych rodzin
Dziecko musi wiedzieć, że ponosi odpowiedzialność za to, co robi, i jeżeli na to zasługuje, powinno być przez rodziców karane. Absolutna pobłażliwość, podobnie jak nadmierny rygoryzm, może prowadzić do wykolejenia młodego człowieka.

Oto historia dwóch 16-latków, w których domach obowiązywały tylko zakazy i nakazy. Dwaj bliscy koledzy byli uczniami szkoły średniej w jednym z miast na Pomorzu Zachodnim. Mieszkali w sąsiednich blokach. Obydwaj żyli w rozbitych rodzinach. Pierwszy z nich, Roman C., był wybitnie uzdolnionym matematykiem o bardzo wysokim ilorazie inteligencji. Wychowywały go matka i babcia. Starsza z nich była na emeryturze, matka Romka pracowała popołudniami, ale zarabiała bardzo dobrze.

Przyjaciel Romka Robert W. mieszkał z rodzicami rozwiedzionymi, którzy zajmowali osobne pomieszczenia i praktycznie ze sobą nie rozmawiali. W tym domu także dobrze się powodziło i wszystkie potrzeby materialne, a nawet zachcianki Roberta, były zaspokajane. Ojciec prowadził własny interes, a matka pracowała w dobrej firmie reklamowej. Obydwoje byli zajęci od rana do nocy. Matki chłopców dobrze się znały, bo spotykały się w szkole przy różnych okazjach, m.in. na wywiadówkach. Obie zapracowane, więc kontakty z chłopcami sprowadzały się głównie do powtarzanego ciągle pytania: „Jak tam w szkole?” Wystarczała im odpowiedź, że wszystko dobrze. Chłopcy zaś najczęściej zwracali się do rodziców: „Możesz dać mi trochę kasy?”. W maju 2005 r. rano postanowili iść na wagary. W drodze zdecydowali, że pójdą do Romka, bo ma fajny sprzęt muzyczny, a wyjątkowo tego dnia miało u niego nie być nikogo. Babcia pojechała na zakupy do supermarketu, a matka miała jakąś dodatkową pracę.

Zdziwili się, gdy matkę Romka zastali jednak w domu. Ta zdenerwowała się ich nieobecnością w szkole. Doszło do kłótni, a później w kuchni do przepychanki między synem a matką. W czasie tej szarpaniny Romek chwycił leżący na zlewozmywaku nóż i ugodził śmiertelnie matkę. Zaraz po tym trzęsącego się kolegę opuścił Robert. Wrócił do domu i jak gdyby nigdy nic, zrobił sobie drugie śniadanie i zaczął oglądać jakiś film na DVD. Roman C. godzinę potem zgłosił się na policję i opowiedział, co się stało.

Szkoła umywa ręce
Drugim po rodzinie punktem oparcia dla młodych ludzi powinna być szkoła. Jeden z psychologów od wielu lat opiekujący się z chłopcami trafiającymi do poprawczaków wyraził opinię: - Dyrektor szkoły, który mówi, że u niego jest wszystko OK, że nie ma żadnych problemów, nie ma przemocy, że żaden z jego uczniów nie bierze narkotyków, jest pierwszym, którego należałoby natychmiast zwolnić. Albo jest ślepy i nie wie, co się u niego dzieje, albo lekceważy niebezpieczeństwo. Każdy z tych powodów wystarcza, aby zwolnić go z pracy - dodaje.

Jeżeli dziecko przestaje sobie radzić z nauką, nauczyciele nie próbują znaleźć przyczyn. A najczęstszym powodem kłopotów ucznia są konflikty w rodzinie bądź występujące tam patologie.
- Nie radzi sobie - mówią nauczyciele - to zostawmy go na drugi rok w tej samej klasie. Mówiąc tak, przestają być nauczycielami, a stają się tylko administratorami. Repetowanie jest bowiem bardzo krótką drogą do przestępstwa. Zaczyna się zwykle od wagarowania, które czasami przeradza się w włóczęgostwo. Ale już w czasie wagarów rozpoczyna się rzeczywista demoralizacja - drobne kradzieże, np. w sklepie spożywczym, picie alkoholu, narkotyki, prostytucja uprawiana zarówno przez dziewczęta, jak i chłopców. Najbardziej dramatyczny moment to ucieczka z domu, kiedy już i rodzice, i szkoła całkowicie tracą kontakt z dzieckiem. W czasie ucieczek dzieci zwykle trafiają do melin złodziejskich, gdzie spotykają innych uciekinierów i złodziei. Czyż może być zaskoczeniem, że tam właśnie planują pierwsze kradzieże, rozboje, napady?

Jednym z powodów rosnącej przestępczości młodzieży jest po prostu bieda. W Polsce w najwyższym stopniu objęła ona tzw. środowiska popegeerowskie, gdzie panuje największe bezrobocie. Dzieci, patrząc na bezczynnych, bezradnych rodziców topiących swoją niedolę w alkoholu, nie tylko nie nabierały społecznych nawyków, takich jak praca, punktualność, staranność, ale nie miały żadnych wzorów moralnych. To właśnie młodzi chłopcy z dawnych terenów po PGR-ach stanowili stały rezerwuar kadr dla gangów rabujących „na jumę” sklepy jubilerskie w Niemczech. Dla nich nawet poprawczak, a później więzienie były czymś lepszym niż gnicie w rodzinnych norach.

Jaś roztrzaskuje głowę wiedźmie
Dziś coraz częściej media zastępują wychowawców. Niestety rzadko podsuwają pozytywne wzory. Można nawet powiedzieć, że robią więcej zła niż pożytku. Kilka miesięcy temu w Łodzi dwóch 13-latków, kolegów z ostatniej klasy szkoły podstawowej, włamało się wieczorem do salonu ze sprzętem radiowo-telewizyjnym po wybiciu szyby wystawowej. Ukradli stamtąd kilka drobiazgów i zdołali uciec mimo włączenia się alarmu. Jednakże ktoś, kto ich znał, widział, jak kręcą się w pobliżu sklepu. Więc jeszcze tego samego wieczoru w ich domach zjawiła się policja. Obydwaj pochodzą z rodzin świetnie sytuowanych. W domu mieli wszystko. Tłumaczyli - co w ich sytuacji brzmiało wiarygodnie - że chcieli sprawdzić, czy potrafią powtórzyć włamanie do sklepu według sposobu, jaki zobaczyli poprzedniego wieczoru w telewizji.

Kontakt z mediami rozpoczyna się od brutalnych bajek dla dzieci, pełnych walk i ginących postaci. To oczywiście bardzo podniecające dla dzieci, jeśli oglądają, jak Jaś roztrzaskuje głowę wiedźmie. Tego rodzaju agresywne sceny pobudzają dzieci emocjonalnie, co sprzyja lepszemu utrwaleniu ich w pamięci. Również drastyczne filmy dla dorosłych, pełne brutalnych scen przemocy są dostępne dla dzieci. Dziecko, które ogląda kilkakrotnie takie sceny, zaczyna je traktować jako coś normalnego. Zostaje ono jak gdyby uodpornione na agresję i przemoc. Później oglądamy, jak najwyżej 14-letni kibice wyłamują krzesełka na stadionach, wyrywają deski z ławek, kostki bruku i atakują zwolenników wrogiej sobie drużyny albo policjantów.

Brutalizacja przestępczości nieletnich i obniżenie się wieku jej sprawców każe już dziś bić na alarm. Choć trzeba powiedzieć, że nie mniej wstrząsające są dane z innych krajów. Według raportu Amnesty International pod koniec 2005 r. w amerykańskich więzieniach siedziało 2225 osób, które popełniły przestępstwa jako dzieci, ukaranych dożywotnim wyrokiem bez możliwości ubiegania się o wcześniejsze zwolnienie. Przy czym dla blisko 60 proc. tych więźniów dożywocie było ich pierwszym wyrokiem kryminalnym. Tam za morderstwo uważa się również sam współudział, nawet jeśli zachowanie podsądnego nie przyczyniło się bezpośrednio do pozbawienia ofiary życia. Za morderstwo skazano np. chłopaka, który czekał w samochodzie na swoich znajomych, którzy w tym czasie dokonali napadu i popełnili podwójne zabójstwo.

Podobnie karze się także w Anglii. Polscy nieletni mogą się cieszyć, że nasze prawo jest dla nich tak łagodne. Nieletni przestępca skazany nawet za zabójstwo przebywa w poprawczaku jedynie do 21. roku życia. Później wychodzi na wolność. Czy możemy przewidzieć, jak potoczy się dalsza droga życia takiego człowieka?

Zwierzenie
Nie jest wprawdzie żadnym odkryciem, tylko gorzką, brutalną prawdą, że blisko 90 proc. wychowanków domów poprawczych to chłopcy i dziewczęta pochodzący z domów rozbitych, niepełnych, najczęściej bez ojca oraz z tzw. rodzin patologicznych. Środowisk, w których rodzice i krewni żyją z przestępstw, w których nadużywa się alkoholu, gdzie awantury i bójki, często bardzo brutalne, są na porządku dziennym. Dzieci są najpierw ich świadkami, niekiedy uczestnikami, a niemal zawsze ofiarami. Oto zwierzenia 15-letniej Klary K., jednej z takich ofiar.

Przytaczam je bez poprawek:
„Gdy ojciec przychodził pijany do domu, najczęściej chowaliśmy się w swoim pokoju, słysząc ty k..., szmato, zdziro, gdzie są bękarty i wywalał drzwi w naszym pokoju. Brał nas po kolei na rozmowę, a gdy wchodził po mnie, wiedziałam, że cało z tego nie wyjdę. Bił mnie pięściami po twarzy, kopał, gdzie popadło, i krzyczał, że to już mój koniec, że zabije mnie, bo jestem taką samą k... jak i matka. Najczęściej przystawiał mi nóż do gardła i mówił: dziś się zabawimy, poczekaj szmato, niech tylko matka pójdzie do pracy. Gdy nadchodziła 19, łzy same mi spływały po policzkach, bo właśnie o tej godzinie mama szła do pracy. Czekał, aż reszta rodzeństwa zaśnie, a gdy to nastąpiło, prowadził mnie do siebie do pokoju, rzucał na łóżko, bijąc, zrywał ze mnie ubranie i krzyczał, że jestem jego kurwą i zasługuję na takie traktowanie. Ja broniłam się, jak mogłam, ale on niestety miał więcej siły. Gdy brat stawał w mojej obronie, to potem musieliśmy razem uciekać z domu, on czekał na nas z siekierami, nożami i różnymi ostrymi narzędziami. Potem były kolejne takie dni i noce prawie identyczne”.