Okazuje się, że Dziennik Ustaw, który, gdy to było wygodne dla PiS-u, publikowano w kilka godzin, dziś drukowany będzie przez wiele dni. Na oczach całej Polski polecenie Trybunału o konieczności niezwłocznej publikacji jest kontestowane. Premier rządu RP, notabene doktor prawa, przez wiele dni będzie udzielał obywatelom korepetycji na temat tego, jak można bezkarnie poniewierać zarówno prawem, jak i Trybunałem.

Skandal? Oczywiście, że tak. Ale kto to dzisiaj premierowi powie? Elity akademickie, dziennikarze? Ci sami ludzie, którzy jeszcze wczoraj z takim fanatyzmem dowodzili, że walka z lustracją jest ważniejsza od przestrzegania prawa? Przecież w ich ustach retoryka szacunku dla prawa jest dziś zupełnie niewiarygodna. Trzeba było pamiętać o tym wcześniej. Kiedy na przykład tak dziś noszony na rękach prezes Trybunału przypominał wszystkim - także przeciwnikom lustracji - że dopóki Trybunał nie wyda orzeczenia, obowiązuje uchwalone przez Sejm prawo. A zatem oświadczenia trzeba składać. Antylustracyjni rokoszanie puścili to mimo uszu.
Niestety, na poniżaniu prawa chyba się nie skończy. Nie trzeba wiele wyobraźni, by przewidzieć, co nas w najbliższej przyszłości czeka. Rząd opublikuje orzeczenie Trybunału za kilka dni. Ci, którzy nie złożyli oświadczeń w świetle starego prawa, będą zagrożeni surowymi karami, które tracący rozsądek politycy PiS postanowią wyegzekwować. Akademicy podniosą - i słusznie, bo PiS przegrał i nie ma dziś prawa nikogo karać - wielki krzyk. Kilka gazet zrobi czołówkę z tytułem "Faszyzm", a elity roześlą listy protestacyjne do wszystkich mediów. Nawet w Zambii i Bangladeszu czytelnicy się dowiedzą, że w Polsce jest gorzej niż na Kubie. W centrum uwagi znajdzie się oczywiście Bronisław Geremek, który straci mandat europosła. Sam jeden udzieli ze trzy tuziny wywiadów, w których tak sponiewiera Polskę, że jeszcze za kilka lat będziemy leczyć zadane przez niego rany.

Jak wielu Polaków szanowałem i szanuję wielkie historyczne zasługi, jakie mają i Geremek, i Kaczyński. Jednak chętnie przekazałbym im dzisiaj dość oczywistą uwagę: otóż nie jesteście panowie właścicielami Polski. Jeśli pan premier sądzi, że jego satysfakcja polityczna jest ważniejsze od prawa, to bardzo się myli. Jeśli Geremek uważa, że jego urażona duma jest cenniejsza niż dobre imię Polski, to warto, by zrozumiał, że tylko on tak sądzi. Mówicie, Panowie, że chodzi wam o dobro Polski, ale jeśli się za chwilę nie uspokoicie, przyniesiecie Polsce więcej krzywd, niż w przeszłości oddaliście jej zasług.

Sprawa jest ogólniejsza. Nie po raz pierwszy coś dziwnego zawisło nad lustracyjnym sporem. Wszyscy, którzy do niego przystępują, z czasem tracą rozum. I tak Platforma żarliwie przekonuje, że jest za ujawnieniem akt i zarazem jednym tchem dodaje, że chce to zrobić ścieżką ustawową. A przecież dziś wszyscy już wiemy, że Trybunał taką ustawę zawetuje. Po co zatem składać propozycje, które na razie są niemożliwe?

Z kolei "Gazeta Wyborcza" piórem redaktora naczelnego zażądała wczoraj otwarcia akt. Nagła konwersja wywołała wielkie poruszenie, jednak status propozycji też jest wirtualny. Z analiz prezentowanych w "Gazecie" wynika, że Trybunał taką ustawę odrzuci, a wpisaniu jej do konstytucji - o ile pojąłem intencje - "Gazeta" się sprzeciwia. Poparto pomysł w kształcie, w którym nie ma szans na realizację.

Ale jeszcze bardziej ten polityczny surrealizm irytuje w przypadku PiS-u. Ten ogłosił, że chce wprowadzić lustrację do konstytucji. Z pozoru jest to najbardziej spójny pomysł, bo gwarantuje wygraną z Trybunałem. Kłopot w tym, że to rozwiązanie jest politycznie niemożliwe. Platforma nigdy się na takie rozwiązanie nie zgodzi - i słusznie - bo byłoby ono faktyczną likwidacją Trybunału. Pokazaniem każdej przyszłej władzy, że odrzucone decyzje wpisuje się po prostu do konstytucji.
Mamy zatem taką samą sytuację, jak przez poprzednie lata. Wszyscy są pozornie za lustracją, tyle że każdy za inną, co oznacza, że nie będzie żadnej.