"Banda sanacyjnych i oenerowskich awanturników i warchołów podnosi dziś swą brudną łapę przeciw Polskiemu Komitetowi Wyzwolenia Narodowego (...). Garstka niepoczytalnych przywódców Armii Krajowej, w imię nędznych kombinacji politycznych kliki sanacyjnej, pchnęła ludność Warszawy do walki wbrew elementarnym zasadom wojskowym i wbrew uczciwości politycznej". Tak brzmiał fragment odezwy Komitetu Centralnego PPR, wydanej w dwa tygodnie po wybuchu Powstania Warszawskiego.

Dla komunistów, wyczekujących zajęcia reszty ziem polskich przez Armię Czerwoną, powstanie stanowiło zagrożenie dla spodziewanego przejęcia pełni władzy. Gdyby bowiem USA i Wielka Brytania zdołały skłonić Stalina do udzielenia powstańcom realnej pomocy, a następnie do potraktowania żołnierzy AK jak rzeczywistych sojuszników, podważony mógłby zostać plan ustanowienia komunistycznej dyktatury z pomocą Sowietów. Stalin jednak nie uległ naciskom, skądinąd niezbyt silnym, ze strony Roosevelta i Churchilla i akowcy zostali "zaplutymi karłami reakcji". Zaś nakreślona w odezwie PPR interpretacja powstania jako "nędznej kombinacji politycznej" stała się obowiązująca w oficjalnej propagandzie przez następne dwanaście lat.

Kuriozalne tezy komunistycznej propagandy o zdradzie interesów narodowych przez Armię Krajową i rząd londyński były ignorowane przez większość Polaków. Jednak w miarę jak szkoły opuszczały kolejne roczniki, a osoby usiłujące mówić prawdę o najnowszej historii Polski trafiały - za tzw. szeptankę - do więzień, rosła liczba naszych rodaków, którzy skłonni byli uznać powstańców jeśli już nie za zdrajców, to za niebezpiecznych awanturników. Jak bezlitośnie była w tym okresie niszczona pamięć o Powstaniu Warszawskim, można się przekonać, czytając wydaną przez IPN przed trzema laty książkę "Aresztowane powstanie”. Zawiera ona wybór wspomnień kilkunastu powstańców spisanych wkrótce po zakończeniu wojny, które następnie - podczas aresztowań i rewizji - wpadły w ręce bezpieki i przez kilkadziesiąt następnych lat pozostawały całkowicie niedostępne.

Pierwsza wielka zmiana nadeszła wraz z przełomem październikowym 1956 r., który oznaczał koniec najbardziej mrocznej stalinowskiej fazy rządów komunistycznych nad Wisłą. W ramach generalnej liberalizacji systemu Polakom pozwolono na oddolne i indywidualne czczenie pamięci powstania. Jednak dekada zmasowanego prania mózgów, zwłaszcza najmłodszych Polaków, pozostawiła po sobie trwałe ślady, co szczerze opisał w swoich wspomnieniach Jacek Kuroń: "Pamiętam 1 sierpnia 1957 r.: pełno ludzi - może byłych powstańców - w panterkach, furażerkach i beretach, z biało-czerwonymi opaskami na rękawach, tłumy na Powązkach, na mieście nastrój jakby miało znowu wybuchnąć tamto powstanie. Mnie się zdawało, że to było szopka, maskarada. Byłem ślepy i głuchy".

Ślepi nie byli natomiast funkcjonariusze Komitetu Centralnego PZPR, gdzie jak ognia bano się pamięci o powstaniu i wniosków, do jakich prowadziła analiza przyczyn jego upadku. Dlatego w 1958 r. wyciągnięto wnioski z nadmiernego poluzowania tego, co o powstaniu pisano w prasie rok wcześniej, i wysłano redaktorom naczelnym gazet instrukcję, w której podkreślano: "W związku ze zbliżającą się rocznicą powstania warszawskiego nie istnieje polityczna potrzeba rozwijania szerokiej kampanii prasowej. (…) Nie należy dopuszczać do żadnych prób politycznej rehabilitacji obozu londyńskiego i przywódców powstania, ani też jakiejś szczególnej gloryfikacji powstania".

Pod rządami Gomułki, a następnie Gierka powstańców nie obrzucano już wyzwiskami, ale w dalszym ciągu krytykowano rząd londyński i podlegające mu dowództwo AK za nieprzyjazny stosunek do ZSRR i chęć sięgnięcia po władzę w Polsce. Ścisłej reglamentacji podlegały też wydawnictwa dotyczące powstania. Kiedy przy okazji jego 25. rocznicy władze zorientowały się, że różne wydawnictwa planują szereg okolicznościowych publikacji, część z nich została zablokowana, zaś w przypadku pozostałych obniżono ich nakłady oraz pozmieniano terminy ich edycji, tak by zbyt wiele nie trafiło równocześnie do księgarń.

We wspominanej wciąż przez wielu Polaków z nostalgią dekadzie gierkowskiej cenzura nie dopuszczała do druku w gazetach jakichkolwiek informacji o rocznicowych spotkaniach byłych powstańców przy pomnikach czy na cmentarzach. Równocześnie SB intensywnie rozpracowywała organizatorów tego rodzaju przedsięwzięć.











Reklama

Wielka zmiana nadeszła wraz z narodzinami "Solidarności” w 1980 r., kiedy rzetelne opracowania historyczne na temat powstania zaczęły docierać do coraz większej liczby odbiorców. Sytuacji nie zmieniło też wprowadzenie stanu wojennego, bowiem nie powstrzymał on rozkwitu tzw. drugiego obiegu wydawniczego. Dlatego w latach 80. ekipa Jaruzelskiego w coraz większym stopniu pozwalała mówić na temat powstania również w oficjalnych mediach.

Przekaz w dalszym ciągu podlegał cenzurze, ale jej ostrość była już bez porównania mniejsza. Na efekty nie trzeba było długo czekać, bowiem kiedy jesienią 1983 r. przeprowadzono badania socjologiczne na temat najważniejszych rocznic historycznych, okazało się, że bardzo wielu Polaków wskazuje na datę 1 sierpnia.

Po upadku rządów komunistycznych w 1989 r. w mówieniu prawdy o powstaniu nikt już nie przeszkadzał. Równocześnie jednak aparat państwowy, wcześniej tak mocno zaangażowany w fałszowanie naszych dziejów najnowszych, okazał się całkowicie obojętny wobec prób przywracania pamięci. Zgodnie z duchem liberalnej polityki historycznej pamięć o przeszłości miała pozostać sprawą prywatną obywateli, a tym ostatnim proponowano - już jako zbiorowości wyposażonej w prawo głosu - by "wybrali przyszłość”.

Dopiero z początkiem obecnej dekady o powstaniu, jak i o innych najważniejszych wydarzeniach w naszych dziejach najnowszych, zaczęto mówić i szerzej i częściej. Pierwsi byli pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej, którzy wydali kilka książek i zorganizowali szereg konferencji dotyczących powstania. Jednak prawdziwym przełomem stało się otwarcie - w sześćdziesiątą rocznicę wybuchu - Muzeum Powstania Warszawskiego, które odwiedziło już ponad milion ludzi.

Olbrzymi sukces muzeum wywołał głosy krytyki, że upowszechniając kult powstania, uniemożliwia się uzasadnioną skądinąd dyskusję nad tym, czy Polska nie zapłaciła zbyt wysokiej ceny za decyzję dowództwa AK z lata 1944 r. W rzeczywistości jest jednak inaczej. Spór o sens i bilans powstania toczą - i będą to robić jeszcze długo - historycy oraz publicyści, natomiast tym, którzy w nim polegli, należy się z naszej strony pamięć i szacunek.