Tym bardziej że wiedzą, iż jest ku temu najlepsza od lat, niepowtarzalna wręcz okazja – następne wybory dopiero w 2015 r., rząd będzie wzmocniony podwójną wygraną, w dodatku pozycjonuje się jako liberalny. Wtedy optymizm ministra Rostowskiego i premiera Tuska, którzy bardziej administrują, niż rządzą, może się okazać zwodniczy.
O zagrożeniu utraty naszej wiarygodności rynek mówi już od wiosny. Bo cóż zrobił rząd, aby przekonać go, że ma realny plan działania? Cięcie OFE? To antyreforma, która wcale nie zredukowała zobowiązań. Negocjacje o mundurówkach? Toczą się od pół roku, wciąż nie widać finału. Podniesienie wieku emerytalnego? Gorący kartofel. Likwidacja przywilejów branżowych czy dla nauczycieli? O tym cicho. Sprawdzenie, do kogo trafia pomoc socjalna? Brak działań. Kruszenie barier dla przedsiębiorców czy wizja obniżania podatków? Tylko deklaracje i wzrost VAT.
Z drugiej strony jest samotny przykład skutecznej reformy – zmiany w emeryturach pomostowych i wygaszenie powszechnych przywilejów emerytalnych. To reformatorskie posunięcie sprzed niemal trzech lat powinno być dla rządu dobitnym przykładem, że można wprowadzać strukturalne zmiany, nawet bez groźby znaczącej utraty elektoratu. Co więcej, chwali się nim w Brukseli minister Rostowski, wskazując, że to jeden z głównych czynników obniżających nasz deficyt. Na tym jednak koniec. Od 2009 r. mamy politykę dnia codziennego.
Światowy kryzys pokazał, że istnieje bolesna cena życia na kredyt. Rozdawnictwo, oderwanie się od realiów gospodarki, redystrybucja, pusty pieniądz – za to wszystko trzeba w końcu zapłacić. Rząd, kontynuując politykę udawania, że wszystko gra, może nas skazać na dryf – jak to nazywa w „Polsce 2030” minister Michał Boni. Co gorsza, jeśli sytuacja na świecie będzie się pogarszać, możemy się nie utrzymać na powierzchni. Dlatego rząd musi podjąć działanie. Recepty są gotowe, wystarczy odwaga.