Tu nie pomogą zabiegi marketingowe i zapewnienia o determinacji do przeprowadzenia zmian. Rodzice na własnej kieszeni odczuli, że rządowe zmiany spowodowały, że opłaty za przedszkola wzrosły o 50 proc. Nie da się udowodnić, że jest inaczej. Nie da się też zrzucić winy na samorządy, bo one i tak dopłacają już do tych placówek z własnych środków.
Po raz kolejny okazało się, że rząd zaplanował reformę – bo przecież obowiązkowe przedszkole dla pięciolatków to element zmian edukacji – ale zapomniał zabezpieczyć odpowiednie finansowanie przedsięwzięcia.
Ale to tylko połowa problemu. Premier Tusk zapewniał wczoraj, że sukcesem jest powszechna dostępność przedszkoli. To fikcja, bo lista rezerwowa do placówek publicznych mierzona jest w tysiącach oczekujących.
Ta dostępność to przedszkola prywatne, w których opłaty są dwu-, trzykrotnie wyższe niż w publicznych. Dla większości rodzin posyłanie tam dzieci nie wynika z chęci zapewnienia im wyjątkowych warunków, ale z konieczności. To właśnie takie sytuacje sprawiają, że obywatele tracą zaufanie do swojego państwa. Obywatele nie oczekują od premiera informacji, ile kosztuje finansowanie przedszkoli z budżetu, ale raczej, jak i kiedy znajdzie na to pieniądze.
Reklama