Internet to narzędzie komunikacji o charakterze anonimowym i dobrze, by tę cechę zachował. Część portali społecznościowych zakazuje tworzenia sztucznych profili, ale jeśli jakiś serwis umożliwia założenie konta anonimowego, to takie rozwiązanie jest zgodne z obowiązującym prawem. Jestem przeciwnikiem obowiązkowej identyfikacji w internecie. Jeśli ktoś twierdzi, że dzięki temu łatwiej byłoby namierzyć osobę, która wylewa żółć na forach, odpowiadam – w takim razie wprowadźmy przepis o naszywkach na ubrania, zawierających imię i nazwisko właściciela, aby każdy, gdy chodzimy po ulicach, mógł nas zidentyfikować. Dlaczego podobnych wymogów nie wprowadzono na potrzeby komunikacji pocztowej lub telefonicznej, gdzie też nie zawsze można mieć pewność co do tożsamości nadawcy i odbiorcy?
Anonimowość nie jest co prawda gwarantem wolności słowa, ale jest jedną z ważniejszych jej cech. Wprowadzenie obowiązkowej identyfikacji osób nie zwalczyłoby obecnych problemów internetu. Cena, jaką przyszłoby zapłacić za jego uporządkowanie, byłaby zbyt duża.
Nie namawiam do tego, by nie ujawniać danych o samym sobie. Na tym polega autonomia informacyjna każdego z nas, że robi to, co uważa za stosowne. Niektórzy wręcz budują swoją pozycję społeczną, ujawniając nawet najbardziej intymne informacje o sobie. Każdy ma prawo do popełniania głupstw, ale musi pamiętać, że rodzi to konsekwencje. Ujawniając informacje o sobie w internecie, tracimy nad nimi kontrolę. Gdy informacje dotyczą osób trzecich, nawet bardzo bliskich, takich jak żona czy dziecko, powinniśmy uzyskać wyraźną zgodę na ich rozpowszechnienie. Nawet jeśli wydaje się, że ujawnienie tych danych to nic złego.