Jak w całej kampanii ważniejsze niż merytoryczne argumenty okazały się sztuki i sztuczki. Zaczął lider SLD, który sam się zakiwał – najpierw zgodził się na spotkanie w Ministerstwie Finansów, potem zażądał spotkania w Sejmie. Wcześniej chciał, aby dziennikarzy nie było, ostatecznie nie miał śmiałości ich wyprosić.
Byliśmy więc w świetle kamer świadkami ping-ponga znanego już z sejmowych sal. Najpierw Grzegorz Napieralski starał się wykazać Rostowskiemu niekompetencję. Wracał do zamierzchłych czasów i pytał: dlaczego na początku 2009 roku rząd nie znowelizował budżetu, skoro było wiadomo, że trzeba będzie to zrobić. Ostatecznie nowelizację rząd przeprowadził po czerwcowych wyborach do Parlamentu UE. Podobnie zdaniem Napieralskiego było rok temu z VAT. Przed wyborami prezydenckimi nie było dyskusji o sytuacji finansów publicznych, a po wyborach okazało się, że musi wzrosnąć VAT. Na te pytania padały znane odpowiedzi: decyzja zapadła, gdy była pełna wiedza o finansach publicznych.
Następnie do kontry przeszedł Rostowski. Atakował SLD, wykazując nieścisłości w jego programie. Propozycja ograniczenia osobom najbogatszym prawa do korzystania z ulgi na dziecko w wersji zaproponowanej przez Sojusz oznacza, że pozbawione byłyby go rodziny o przeciętnym dochodzie na osobę od 1657 zł – mówił. Zarzucał lewicy, że chce podwyższać VAT na materiały budowlane.
Mimo że gościem szefa Sojuszu był główny ekonomista BCC prof. Stanisław Gomułka, to Napieralski rzadko korzystał z jego pomocy. A to profesor zadawał fundamentalne pytania dotyczące obecnej sytuacji – podważał realność projektu budżetu na 2012 i pytał, jak rząd zamierza dotrzymać obietnicy ścięcia deficytu do 3 proc. PKB w przyszłym roku danej Brukseli. I znów usłyszeliśmy odpowiedź znaną od tygodni: nawet jeśli PKB w 2012 roku będzie niższe, to wyższa inflacja spowoduje, że dochody budżetu będą zbliżone do prognoz. Choć możliwe są korekty, jeśli sytuacja będzie dużo gorsza. Ale już o szczegółach takiego planu B nie usłyszeliśmy.
Reklama
I to właśnie konkretów, z jednej i drugiej strony, brakowało najbardziej. Na przykład trudna decyzja zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Pojawiła się na moment w wymianie zdań, raczej jako wstydliwa sprawa, do której partie nie chcą się odnosić w kampanii, niż problem, z którym zderzy się następny rząd.
Reklama