Fenomen powolnego schyłku socjaldemokracji w całej Europie trwa już od kilku dekad, a partie tak się mianujące coraz częściej nie realizują tradycyjnego lewicowego programu, jak chociażby Partia Pracy Tony’ego Blaira. Ponadto sytuacja socjaldemokracji stała się nieporównanie trudniejsza w czasach kryzysu. Pomoc społeczna, solidarność społeczna, wyrównywanie szans i wiele podobnych naturalnych celów lewicy jest nie do zrealizowania ze względu na brak pieniędzy i narastający egoizm indywidualny, grupowy i narodowy. Trzeba mieć inny pomysł na realizację tych celów. Pomysły te na razie rodzą się spontanicznie w głowach protestujących w wielu krajach ludzi, którzy w bankach, spekulacji i słabym rządzie dostrzegają przyczyny radykalnego pogorszenia ich sytuacji.
SLD nie tylko nie chciał wdać się w rozmowy z ruchami i organizacjami społecznymi, ale, co gorsza, potraktował je z lekceważeniem. Okazało się, że kierownictwo tej partii zupełnie nie rozumie zmieniającego się świata. A już na pewno nie rozumie go Grzegorz Napieralski. Przyznaję – sytuacja lewicy jest trudna wszędzie, ale nie beznadziejna. W Polsce wydaje się beznadziejna, jeżeli nie nastąpią zasadnicze zmiany nie tylko w jej programie, ale także w nastawieniu do zupełnie odmiennej rzeczywistości. Wskazuje na to dobry wynik Ruchu Palikota wśród młodych ludzi, którzy nie chcą już powrotu do partyjniactwa. SLD okazał się najbardziej upartyjnionym ugrupowaniem ze wszystkich. Przecież wielu jego członków (czasem znanych i inteligentnych ludzi) widziało, że kampania zmierza w złą stronę, a jednak nie zareagowali odpowiednio wcześnie. Wszyscy bali się beznadziejnego raczej niż groźnego Napieralskiego, który rozdzielał jedynki na listach wyborczych i dlatego miał władzę niemal jak car, ale na skalę karła. Przecież nawet byli komuniści, którzy są wciąż liczni w tej partii, byli bardziej wrażliwi na ludzkie nieszczęście niż jej kierownictwo. Jednak, powtórzmy, w szczególności SLD powinien w czasach kryzysu mieć pomysł na Polskę, a nie bić rekordy w programowaniu wydawania pieniędzy z budżetu. Przecież to ta właśnie partia obiecywała najwięcej, a koszt – szacunkowo liczony – jej obietnic miał wynieść ponad 200 miliardów złotych. Nawet najmniej zainteresowani polityką obywatele musieli to dostrzec. Rzadko w najnowszej historii składano tyle obietnic bez pokrycia.
Nie cieszę się wcale ze zmierzchu SLD, gdyż w każdym przyzwoitym kraju powinna być przyzwoita lewica, a radujące serce dobre wyniki Ruchu Palikota to zupełnie co innego, bo nie jest to klasyczny ruch lewicowy, a może w ogóle nie jest lewicowy. Lewica, a piszę to z pozycji dalekich od zwolennika lewicy w ogóle, jest dlatego potrzebna, że w zdrowej sytuacji politycznej występuje pewien niepisany podział ról. Powinni być zawsze ci, którzy stabilizują sytuację, wdrażają bardzo umiarkowane reformy i dbają o to, by obywatele mieli poczucie spokoju i bezpieczeństwa, oraz ci, którzy postulują zmiany, zmiany nieradykalne, ale nie do przyjęcia dla stabilizatorów. Gdy dojdą do władzy, dokonają takich zmian, a potem stabilizatorzy wprowadzą je w odpowiednio umiarkowanej formie w życie. Ktoś – innymi słowy – musi popychać do zmian, a ktoś je powoli i sensownie wdrażać. To nie powinna i nie może być ta sama partia. Rola lewicy nie jest zatem rewolucyjna, ale lewica nie może być całkowicie identyfikowana z politycznym establishmentem.
To się polskiej lewicy kompletnie nie udało. W żadnej dziedzinie jej głos ani nie był pierwszy, ani silny, ani odrobinę rewolucyjny. A zatem porażka jest naturalna i tylko należy się spodziewać, że poza Ruchem Palikota powstanie stopniowo rzeczywisty obywatelsko-lewicowy ruch społeczny, ale już całkowicie poza SLD.
Reklama