Ferguson jest jedynym trenerem piłkarskim, któremu Szkoła Biznesu Uniwersytetu Harvarda poświęciła osobną analizę. Jej autorką była specjalistka od zarządzania strategicznego Anita Elberse. Tekst opisuje menedżerską filozofię Fergusona. Szkot, obejmując szefostwo United w 1986 r., od razu powiedział zatrudniającym go prezesom, że „nie zbuduje im drużyny, jeśli nie pozwolą mu zbudować klubu”. Wywalczył sobie też prawo do decydowania o tym, jak w Manchesterze wygląda praca z młodzieżą. A potem doprowadził do tego, by juniorzy mogli się rozgrzewać z zawodnikami pierwszej drużyny, i dawał najzdolniejszym szansę gry w pierwszym składzie. W ten sposób w połowie lat 90. miał cały zastęp wychowanków (David Beckham, Ryan Giggs, Paul Scholes), którzy stali za największymi sukcesami klubu. Elberse próbuje też opisać legendarne zdolności motywacyjne Fergusona. Jednego z niewielu trenerów piłkarskich na świecie, który nigdy nie stracił kontroli nad swoją kadrą złożoną z 30 młodych, ale już obrzydliwie bogatych i mocno zmanierowanych facetów. Tę pracę o Fergusonie można z czystym sumieniem polecić każdemu menedżerowi.
Jednak to nie wszystko. Tuż po ogłoszeniu decyzji sir Alexa o przejściu na emeryturę brawurową analizę jego dorobku przeprowadził jeden z najbardziej wpływowych ekonomicznych publicystów na Wyspach Chris Dillow. Zinterpretował sukces Fergusona z pozycji ideowo-klasowych. Bo zdaniem Dillowa to nie przypadek, że Ferguson podobnie jak większość angielskich legend trenerskich wywodził się z biednej robotniczej rodziny i nigdy nie ukrywał swoich lewicowych, a wręcz socjalistycznych poglądów. Wielki wzór sir Alexa, zmarły w 1981 r. Bill Shankly, był znany z następującego powiedzenia: „Socjalizm, w który wierzę, polega na tym, że pracujemy wspólnie jeden dla drugiego, a potem każdy dostaje swój udział w zysku. Taka jest moja filozofia na boisku i poza nim”. Zdaniem Dillowa pryncypialny antyindywidualizm i docenienie wartości kolektywu były kluczem do sukcesów Shankly’ego, ale również Fergusona. Jego sposobem na radzenie sobie z przerośniętym ego piłkarskich gwiazdorów, przyczyną, dla której wiedział, że budowę drużyny trzeba zacząć od budowania klubu, i sednem jego legendarnych zdolności.
Dillow kończy stwierdzeniem zaskakującym. Konstatuje, że odejście Fergusona to zniknięcie z angielskiej piłki ostatniego Mohikanina myślącego w taki właśnie sposób. I przejęcie pałeczki przez młodą gwardię trenerów, dla których kolektyw odgrywa rolę drugorzędną (pokoleniowo to już generacja Margaret Thatcher i nowego neoliberalnego kursu). Poza jednym wyjątkiem. Jest nim Jose Mourinho. A ten wraca na Wyspy Brytyjskie i będzie trenował londyńską Chelsea. O Mourinho można powiedzieć wiele. Jest gburem i raptusem. Ale nie można mu odmówić, że stawia kolektyw na pierwszym miejscu. „Nienawidzę mówić o indywidualnościach. Piłkarze nie wygrywają meczów. Wygrywają je drużyny” – to cytat właśnie z Mourinho. On nie jest wprawdzie Szkotem z robotniczej rodziny. Jest Portugalczykiem wychowanym w kraju rządzonym najpierw przez faszystowski reżim Salazara, a potem przez demokratyczną lewicową większość. W tym wypadku różnica akurat nie jest tak ważna, bo i jedna, i druga ideologia kolektyw stawiały bardzo wysoko.
Reklama